Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Nastêpnym wiêc punktem programu by³ wielki budynek, w którym znajduje siê tylko jedna sala, z kilkuset amfiteatralnie ustawionymi, wyœcie³anymi fotelami. Przed nami ogromna scena przys³oniêta wiœniow¹ kotar¹. Sala powoli siê zape³nia. Gaœnie œwiat³o. W kompletnej ciemnoœci s³ychaæ szelest rozsuwanej kotary. Przez g³oœniki p³ynie opowieœæ wprowadzaj¹ca nas w czasy Poncjusza Pi³ata. Zag³usza j¹ jakiœ gwar i pobrzêkiwanie broni. I oto punktowy reflektor ostrym strumieniem jaskrawego œwiat³a wydobywa z mroku tam, gdzie jeszcze przed chwil¹ wisia³a wiœniowa kotara grupkê rzymskich legionistów, którzy naporem tarcz i razami w³óczni oraz batogów, staraj¹ siê zepchn¹æ do ty³u rozwrzeszczany, ¿ydowski t³um. Po chwili w ten gwar ludzi i œwist batogów wdziera siê stukot m³otka. Nastêpny reflektor wyrywa z ciemnoœci kolejny jasny kr¹g, w którym pó³nagi, spocony cieœla zbija z bali le¿¹cy krzy¿, a drugi obok niego kopie w kamienistym gruncie dó³ dla osadzenia tego narzêdzia kaŸni. I tak trwa piêkny spektakl.
W ciemnoœci ciekn¹ minuty, z g³oœników p³ynie opowieœæ, czêsto towarzysz¹ jej odg³osy kopyt przeganianych osio³ków, s³owa wyroku odczytywanego przez centuriona, lament kobiet. I ka¿demu takiemu anonsowi towarzyszy nowa, jaskrawa plama na p³ótnie i coraz wiêcej pojedynczych fragmentów tej uk³adanki pozwala siê domyœlaæ co jest z boku, przykrytym jeszcze mrokiem. Gdy wreszcie oœwietlonych punktów jest ju¿ ze trzydzieœci, z g³oœników p³yn¹ donoœne tony fanfar, narasta grzmot kot³ów oraz bêbnów i ca³¹ scenê zalewa œwiat³o.
UKRZY¯OWANIE!
Widzimy je w ca³ym ogromie. Ale by je naprawdê obj¹æ wzrokiem, trzeba wykonaæ pó³kolisty ruch g³ow¹. Od strony prawej, do strony lewej. Inaczej nie ogarnie siê czegoœ, co ma szeœædziesi¹t metrów d³ugoœci i czternaœcie wysokoœci. Pe³ne burych chmur niebo, potê¿ne mury otaczaj¹ce Jeruzalem, szeregi legionistów, k³êbi¹cy siê t³umek, zbola³a Matka w otoczeniu kobiet, puste miejsce, a w nim krzy¿e, cieœle, ³otry i On w bia³ej szacie.
Gdy koñczy siê widowisko, trzeba chwilê pomilczeæ, chwilê pokontemplowaæ.
Mia³ racjê Tadeusz decyduj¹c, ¿e od tego zaczniemy zwiedzanie tego miasta. Kto to obejrzy, nie ma w¹tpliwoœci, dlaczego Kalifornijczycy tak Stykê wynieœli ponad innych.A dlaczego nie my, dlaczego nie u nas?
Historia jest bardzo prosta.
Obraz ten Polska pos³a³a na Wystawê Œwiatow¹ do USA w pocz¹tkach lat dwudziestych i z powodu jakichœ komplikacji celnych nie móg³ on ani zostaæ wpuszczony do Stanów, ani wypuszczony z nich. Le¿a³ wiêc w magazynach kilka lat, prawie ju¿ zapomniany, a¿ Hubert Eaton, fundator Forest Lawn, wykupi³ go z celnej niewoli, przewióz³ nad Pacyfik, wybudowa³ dla tego jednego obrazu amfiteatraln¹ widowniê w wielkim pa³acu i uczyni³ go najwiêksz¹ atrakcj¹ tego miejsca. A ¿e nikt nie jest prorokiem we w³asnym kraju, mia³em siê wkrótce przekonaæ.
Tadeusz, którego pierwsza zmar³a ¿ona, artystka-graficzka, by³a przez wiele lat praw¹ rêk¹ Walta Disneya w jego imperium filmów rysunkowych, ¿ywi dla niego specjalny kult. Skromny i doœæ zaniedbany grób Disneya znaleŸliœmy w jakiejœ kwaterze, bardzo odleg³ej od centrum nekropolii, dos³ownie pod murem.
Gdy w kilka dni póŸniej upomnia³em siê o odwiedziny w miejscu spoczynku Marilyn Monroe, powieziono mnie na inny cmentarz, po³o¿ony tu¿, tu¿ pomiêdzy dwiema bardzo ruchliwymi i g³oœnymi magistralami drogowymi i tam jedna z kilkunastu „szuflad” w betonowej œcianie nosi³a skromny napis jej imiê i nazwisko. I ¿adnego, poza moim, kwiatka. Ona! Bo¿yszcze œwiata!
Okazuje siê, ¿e nie ka¿da podziwiana i autentycznie kochana za ¿ycia amerykañska gwiazda, po œmierci jest przedmiotem takiego histerycznego uwielbienia, jak na przyk³ad Elvis Presley.
Choæ jad¹c tu program mia³em bardzo napiêty, okaza³o siê, ¿e po przyjeŸdzie na plan pierwszy wysunê³a siê sprawa ca³kiem niespodziewana. Otó¿ kalifornijskie œrodowisko akowskie by³o od kilku miesiêcy poruszone nadzwyczajnym odkryciem. W tutejszym Who is who m California pojawi³o siê nazwisko osobnika przedstawionego tam jako zas³u¿onego dzia³acza polonijnego, szczególnie komitetu parafialnego polskiego koœcio³a w San Francisco. Uruchomi³o to bardzo rozleg³¹ korespondencjê pomiêdzy Europ¹ i Ameryk¹, a tak¿e liczne rozmowy telefoniczne na d³ugich dystansach. Cz³owiek ten by³ bowiem akowcem z £odzi. W 1943 roku ich kilkunastoosobowa siatka wpad³a. Zaczê³o siê ciê¿kie œledztwo. Wszyscy trzymali siê mocno, dok¹d by³o mo¿na. Pierwszy za³ama³ siê ten¿e. Nie by³ to czyn godny pochwa³y, ale nikt nie zna swej granicy... Wiêc o to do niego pretensji nie zg³aszali. Ich po procesie albo wykoñczono na miejscu, albo skierowano do wiêzieñ i obozów. On zosta³ wypuszczony na wolnoœæ. I tu powinien by³ zacz¹æ szukaæ mo¿liwoœci rehabilitacji w walce. Ale tego nie zrobi³. Sypa³ dalej, na polecenie gestapo wchodzi³ w kolejne konspiracyjne siatki po to, by je wydawaæ. I tego mu darowaæ nie mogli.
Po wojnie znikn¹³ jak kamfora, a byli koledzy ofiary jego donosów, gdy zawiod³y poszukiwania prowadzone przez w³adze, rozpoczêli œledztwo na w³asn¹ rêkê. Trwa³o ono czterdzieœci dwa lata. I kiedy wydawa³o siê, ¿e sprawa jest definitywnie przegrana, komuœ wpad³ w rêce egzemplarz Who is who in California. Natychmiast powiadomiono wszystkie stanowe w³adze œledcze Kalifornii i czekano na rezultat. Tymczasem rezultatu nie by³o. Cz³owiek ¿y³ sobie nadal spokojnie. Uruchomiono wiêc akowskie kontakty w Waszyngtonie, które zainteresowa³y spraw¹ w³adze federalne. I znów nic. Okaza³o siê, ¿e poszufladkowanie kompetencyjne biurokracji amerykañskiej jest tak samo dok³adne jak w Europie, a tak¿e w Polsce.
Gdy teraz poproszono mnie o pomoc, aby ruszyæ tê sprawê od strony polskiej, krajowej, uzna³em, ¿e bêdzie to droga s³uszna, ale dopiero po wyczerpaniu wszystkich mo¿liwoœci amerykañskich