Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
A może to tylko wymysł? Żaden ze znanych jej ludzi nigdy nie
był w osadzie rolniczej. Nikt, kogo zna, nie wychylił nawet nosa poza Monadę
116. Automatyczne gondole dostawcze bezustannie toczą się podziemnymi tunelami
prowadzącymi do wież, wioząc płody rolne. Żywność w zamian za maszyny i wszelkie
artykuły przemysłowe. Stabilność ekonomiczna. Aurea wystrzela w górę na fali
radości. Jakie to zdumiewające, jakie cudowne, że 75 miliardów ludzi żyje
zgodnie w jednym małym świecie! Szczęść boże, myśli dziewczyna. Dość miejsca dla
każdej rodziny. Pełne treści, bogate miejskie życie. Przyjaciele i kochankowie,
mężowie i dzieci.
Dzieci. Ogarnięta przerażeniem, zaczyna wirować.
Zawrót głowy wynosi ją jak gdyby na skraj wszechświata, skąd widać całą planetę.
Wszystkie konstelacje monad sterczą w jej stronę jak kolce. Dostrzega nie tylko
Chipitts, ale i Sansan, i Boshwash, Berpar, Wienbud, Shankong i Bocarac -
ogromne skupiska gigantycznych wież. Widzi też równiny, na których rośnie pokarm
- dawne pustynie, stepy i lasy. Widok jest bardzo piękny, ale zarazem
przerażający; Aurea na moment traci pewność, że sposób, w jaki człowiek
przekształcił swoje otoczenie, był naprawdę najlepszy. Ależ tak, przekonuje samą
siebie, tak właśnie jest; w ten sposób służymy bogu, unikamy walk, chciwości i
sporów, dajemy nowe życie, trwamy i rozmnażamy się. Rozmnażamy się. Rozmnażamy.
Znów ogarnia ją zwątpienie i zaczyna spadać. Kapsuła rozpada się i rzuca nagie,
bezbronne ciało dziewczyny na pastwę zimnych przestworzy. Aurea widzi pod sobą
ostre kolce wież konstelacji Chipitts. Tylko że teraz jest ich pięćdziesiąt
jeden - o jedną więcej. Dziewczyna spada prosto na nią, w stronę połyskującego
spiżem, ostrego jak igła czubka. Krzyczy, kiedy ostrze przeszywa jej ciało i
wbija niczym na pal. W tym momencie budzi się, spocona i rozdygotana, z
wyschniętym gardłem i umysłem oślepionym wizją, której nie rozumie. Szukając
opieki przytula się do męża. Memnon pomrukuje przez sen i, nie budząc się,
wchodzi w nią.
Do mieszkańców Monady Miejskiej 116 zaczynają już docierać informacje o nowym
budynku. Aurea słucha wiadomości z ekranu podczas porannej krzątaniny w
dormitorium. Desenie światła i barw na ścianie układają się w obraz nie
ukończonej jeszcze wieży. Wokół roi się od automatów budowlanych: metalowe
ramiona poruszają się w szaleńczym tempie; z pokrytych stalowymi płytami
ośmiobocznych tułowi błyskają łuki spawalnicze. Znajomy głos oznajmia z ekranu:
- Przyjaciele, właśnie patrzycie na Miastowiec 158, którego budowa zakończy się
dokładnie za miesiąc i jedenaście dni. Stanie się on wkrótce domem dla wielu
szczęśliwych chipittsjan, którzy otrzymają zaszczytny status mieszkańców
pierwszej generacji. Według doniesień z Louisville już osiemset dwie osoby z
naszej monady dobrowolnie wpisały się na listę przesiedleńców. Przeprowadzą się
do nowego miastowca zaraz po jego...
Następnego dnia można obejrzeć rozmowę z państwem Cullinan z Bostonu, którzy
razem z dziewięciorgiem pociech jako pierwsi poprosili o przeniesienie.
Cullinan, tęgi, o czerwonej twarzy, jest specjalistą od inżynierii sanitarnej.
Właśnie tłumaczy:
- Przeprowadzka do 158 da mi realną szansę awansu do sektora planowania. Myślę,
że szybko podniosę swój status o jakieś osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt pięter.
Pani Cullinan z samozadowoleniem głaszcze średnią latorośl. Widać, że w drodze
jest już następne maleństwo. Mama mrukliwie wylicza wielkie korzyści, jakie
przesiedlenie da ich dzieciom. Ma wodniste oczy, spiczasty nos i górną wargę
grubszą od dolnej.
- Wygląda jak drapieżne ptaszysko - komentuje ktoś w dormitorium.
Ktoś inny mówi:
- Tutaj na pewno nędznie im się wiodło. Tam mają nadzieję szybko przeskoczyć
parę szczebli.
Przychówek Cullinanów ma od dwu do trzynastu lat. Na nieszczęście dla siebie
dzieci przypominają wyglądem rodziców. Dziewczynka z ostro zakrzywionym nosem
kryje się za brata, wyraźnie spłoszona kamerą.
- Kiedy ubędzie łudzi, w miastowcu będzie lepiej - mówi z przekonaniem Aurea.
Nadają wywiady z kolejnymi przesiedleńcami. Czwartego dnia akcji propagandowej
ekran proponuje wycieczkę po wnętrzu Monady 158, eksponując jej supernowoczesne
urządzenia. Irygacja cieplna dla każdego, superszybkie szybociągi, trójścienne
ekrany, najnowszy system programowania dostaw posiłków z centralnych kuchni i
mnóstwo innych cudów, będących najwspanialszymi przykładami postępu. Liczba
ochotników do przesiedlenia wynosi już dziewięćset czternaście osób.
Może, myśli naiwnie Aurea, znajdą tylu ochotników, że nie trzeba będzie
dolosowywać nikogo więcej.
- Ta liczba jest fałszywa - odzywa się Memnon. - Siegmund mówi, że jak dotąd
mają tylko dziewięćdziesięciu jeden ochotników.
- Więc dlaczego...?
- Żeby zachęcić innych.
Po tygodniu w wiadomościach o nowym miastowcu podają, że liczba ochotników
urosła do tysiąca sześćdziesięciu. Siegmund przyznaje prywatnie, że liczba ta,
chociaż trochę większa od rzeczywistej, jest zdumiewająco bliska prawdy. Wciąż
spodziewają się jeszcze kilku dobrowolnych zgłoszeń. Ekran zaczyna łagodnie
oswajać ludzi z możliwością przeprowadzenia przymusowego poboru do
przesiedlenia. Dwu przedstawicieli władz z Louisville i para nastawiaczy
śrubowych z Chicago występuje razem w dyskusji o potrzebie zapewnienia nowej
budowli właściwego przekroju genetycznego