Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Faktem jest, że w ciągu wielu lat wzajemnych stosunków niektórzy Polacy zniemczyli się i śladem tego były wyraźnie polskie nazwiska niektórych Niemców,
Ale chyba jeszcze więcej Niemców osiadłych w Polsce spolszczyło się i to tak gruntownie, że nawet zostawali bardzo gorliwymi polskimi patriotami. To jest o tyle dziwne, że o ile to pierwsze zdarzało się zwykle dla doraźnych korzyści, to drugie ich absolutnie nie przynosiło, zgoła przeciwnie, w okresie niewoli przynosiło poważne kłopoty, Mimo to, widocznie polskie środowisko miało dużą zdolność asymilacyjną, choć trudno powiedzieć na czym mogła polegać atrakcja.
Na przykład, nawet w klasie Angusa kilku chłopców miało nazwiska niemieckie, albo spolszczone, najwidoczniej niemieckiego pochodzenia. Jednak w czasie wojny, żaden nie zmienił narodowości, a jeden zginął w walce. Mniej więcej podobnie wyglądały stosunki w całym mieście. Z drugiej strony, Volksdeutschami zostawali ludzie nie mający kropli krwi niemieckiej (bez względu na przepisy) i umiejący słabo lub wcale po niemiecku, dopiero uczący się języka, Jednym słowem nie mający żadnych związków z Niemcami, oprócz chęci wzięcia udziału w rabunku, łupie i być może bezkarnych zbrodniach. A ponieważ zapisując się na Volkslistę przestawali zaliczać się do Polaków i to stawało się ogólnie znane, rezultatem było oczyszczenie i stabilizacji polskiego społeczeństwa i stąd wynikała właśnie ta niespotykana w Europie jednolita postawa, bez jakiegokolwiek kompromisu, walka do ostatniego pozostałych.
Jednak było przy tym i negatywne zjawiska. Faktem jest, że na początku wytworzyła się psychoza, łatwo podejrzewano ludzi. Podobnie, jak już przedtem rzucano podejrzenia o zdradę w tłumach uchodźców. W warunkach klęski, zwłaszcza niespodziewanej i nie oczekiwanej, łatwo padają oskarżenia i wiele niesprawiedliwych. Najprościej wyjaśnić przegraną zdradą.
Faktem jest że V kolumna istniała i to zorganizowana na wielką skalę, ale w gruncie rzeczy okazała się mało skuteczna, często wprost kompromitująco. Jeden żołnierz dawał sobie radę z kilkoma dywersantami. Psychoza podejrzliwości i poszukiwanie winnych wszystkiemu zdrajców wyrządziło chyba więcej szkód, Czasem wystarczało że w tłumie uchodźców znalazł się człowiek z daleka, mówiący inną gwarą, lub tylko akcentem. Powiedzmy, Ślązak. Także Poznaniakowi mogło się to przytrafić, gdy w ucieczce dotarł daleko na wschód lub południe Polski. Podobnie histeryczna podejrzliwość zapanowała początkowo odnośnie Volkslisty. Być może więc, że ten chłopak był osądzany bez podstaw, na przykład miał niemieckie nazwisko.
Jednak zdarzenie to wstrząsnęło Angusem, bo dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie może otwarcie rozmawiać z nieznajomymi bo rzeczywiście może źle trafić. Tych chłopców i W ogóle chłopców ze swojej ulicy W ogóle nie znał. bo matka na to nie pozwalała. A ze swymi kolegami ze szkoły nie miał możliwości nawiązać kontaktu.
Tymczasem grupka się rozproszyła i on również poszedł dalej, w górę ul. Śniadeckich, potem koło ZOO i aż do ul. Dąbrowskiego. Słyszał, że poznański "drapacz chmur", chociaż właściwie była to tylko skromna imitacja, po prostu wyższy od okolicznych gmach, dawna siedziba Ubezpieczalni Społecznej została zajęta przez Gestapo. Rzeczywiście, budynek trzeba było obchodzić drugą stroną ulicy, przed wejściem wisiały dwie niezwykle długie flagi, z pokracznym Hakenkreutzem w kole na środku. Widok, jaki znał dotąd tylko z ilustracji, wywoływał skondensowany gniew, nienawiść i obrzydzenie. Przez chwilę pomyślał, żeby podskoczyć i ściągnąć na dół jeden z tych symboli zła, mniejsza o to, że wartownicy zaraz by go zastrzelili. Ale zaraz doszedł do wniosku, że to byłby gest bez znaczenia, za który nie warto ginąć - a poza tym jego waga, nawet gdyby przy podskoku zdołał dosięgnąć flagi, prawdopodobnie nie wystarczyłaby do zerwania jej. Prawdopodobnie więc jedyny skutek, jaki mógłby osiągnąć, to pochwała dla tego z wartowników, któryby go pierwszy zastrzelił.
Obszedł budynek z dala i przyjrzał się ruchowi dokoła. Było to pierwsze miejsce, gdzie zobaczył niemieckie mundury, także i wojskowe, ale więcej egzotycznych, brązowych i czarnych, a niektórzy mężczyźni w normalnych ubraniach, mieli na ubraniach opaski ze swastyką. Gestapo było określeniem uproszczonym, najwyraźniej usadowiły się tu różne siły policyjne i być może partia, zresztą tylko przejściowo.
Poszedł dalej w stronę śródmieścia. Przy moście Teatralnym zobaczył gniazdo z worków piasku i dwóch żołnierzy niemieckich z karabinem maszynowym. Za mostem skręcił w prawo, zobaczył jeszcze jedną długą flagę przy zamku i potem już nie spotkał ani jednego Niemca, chociaż wiedział, że przed Kaponierą, naprzeciwko Kolegium Minus, mieścił się Dom Niemiecki, jedna z wielu siedzib różnych organizacji działających przed wojną legalnie w Poznaniu. Ale nie było tam żadnego ruchu. Być może, wszyscy tutejsi Niemcy zgromadzili się koło Ratusza, gdzie odbywały się wypadki, wzmiankowane dalej. Angus poszedł aż do gmachu Dyrekcji Kolejowej, gdzie przed wojną pracował jego ojciec. Główne wejście wydawało się zamknięte i nie było widać żadnego ruchu, ale ze zdziwieniem zobaczył, że boczne drzwi na dole, prowadzące do biblioteki, którą często odwiedzał, były szeroko otwarte. Biblioteka, choć bez klientów, była czynna. Sądził, że nie będzie mógł z niej skorzystać, bo nie wziął kart i w dodatku limit na dwie karty wynosił 6 książek, a tyle mieli już w domu, ale okazało się, że wyjątkowo można jeszcze pożyczać dowolną liczbę książek. To oczywiście było to, co najbardziej potrzebował do przetrwania, ważniejsze nawet od jedzenia. Jeśli pozostawało mu tylko bezczynnie czekać w swoim mieszkaniu aż Wojsko Polskie z powrotem przepędzi Niemców, którzy - oczywiście tylko chwilowo - zajęli Wielkopolskę, to najłatwiej było wytrzymać przy czytaniu.
Przez najbliższe godziny rzucił się więc na katalog i wybrał górę książek, aż zaczęło mu się wydawać, że bibliotekarze dziwnie mu się przyglądają. Rzeczywiście, część wybranych książek musiał zostawić, gdyż wszystkich nie mógł unieść, pożyczył przeszło 20. (Wkrótce potem biblioteki publiczne zostały zamknięte, a książki przeznaczone na przemiał i w większości zniszczone, chociaż jednak nie wszystkie zdążyli Niemcy zniszczyć i część dotrwała zmagazynowana do końca wojny. Bibliotekarze wypożyczając w tym okresie książki bez ograniczeń, starali się po prostu uratować co się da. Angus mógłby przyjść po jeszcze większy ładunek książek, ale nie chciał przesadzać i nie zdawał sobie sprawy z sytuacji. Zresztą w jego domu książki też nie zdołały ocaleć