Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Bari nie dodawał dwa i dwa, by osiągnąć cztery; nie wracał wstecz, krok za krokiem, by dowieść samemu sobie, że właści-» ciel tego rewiru jest powodem jego wszystkich nieszczęść, a jed-* nak nienawidził go głęboko i gorzką nienawiścią. Prócz wilków-Mac Taggart był jedyną istotą, którą obdarzał podobnym uczu-ciem. Mac Taggart go skrzywdził, Mac Taggart skrzywdził Pier* rota, Mac Taggart sprawił, że Nepeese gdzieś znikła i... Mac Taggart chodził po tej linii sideł. Jeśli Bari włóczył się dawniej po kniei bez celu i sensu, teraz miał określoną przyczynę wędró-* wek. Musiał pilnować sideł. Musiał jeść, by nie być głodny.
' Jazajutrz pośrodku jeziora znalazł ciało wilka padłego od tru-> cizny. Dobre pół godziny obrabiał trupa, aż ze skóry pozostały same strzępy. Nie próbował jeść mięsa. Było mu wstrętne. Mścił się tylko na-wilczej rasie. Idąc dalej przystanął o sześć mil od Lac Bain i zawrócił. W tym miejscu właśnie linia sideł przeci-* nała zamarzła strugę, za którą leżała otwarta przestrzeń, a po tej łące, jeśli wiał odpowiedni wiatr, niosło dymem i zapachem faktorii. Bari spędził noc o pełnym brzuchu w gęstwinie karło-*
132
watych sosen, a trzeciego dnia wędrował znowu na zachód co-ł fając się po własnych śladach.
Tegoż ranka o brzasku Bush Mac Taggart wyruszył, by ze-* brać swoją zdobycz, a przecinając strugę o sześć mil od Lac Bain po raz pierwszy dojrzał trop Bariego. Przystanął chcąc go zbadać, przejęty nagłym i nie uzasadnionym^, zainteresowaniem: wreszcie ukląkł i ściągając z prawej ręki rękawicę, podniósł ze śniegu jeden jedyny włosek.
— Czarny wilk!
Wybełkotał te słowa dziwnym, szorstkim głosem i mimo woli zwrócił oczy w kierunku Gray Loon. Później, ostrożniej jeszcze, obejrzał wyraźnie zaznaczony trop. Gdy wstał, wyglądał na człowieka, który dokonał przykrego odkrycia.
— Czarny wilk! — powtórzył i wzruszył ramionami. — Ba! Lerue jest wariat! To pies!
Urwał i po chwili dopiero dokończył głosem mało co głośniej-*
szym niż szept:
— J ej p i es!
Ruszył dalej tropem Bariego. Ogarnęło go nowe podniecenie, silniejsze niż gorączka łowów. Jako człowiek, wiedział, że dwa i dwa dają w rezultacie cztery; w danym wypadku dwa i dwa to był Bari! Nie wątpił, iż tak jest w istocie. Myśl ta strzeliła mu już do głowy, gdy Lerue po raz pierwszy wspomniał o czarnym wilku. Po zbadaniu śladów nabrał niemal zupełnej pewności* Widział odciski łap psa, a pies ten był czarny. .
Po chwili dotarł do pierwszej z okradzionych łapek. Zaklął pod nosem. Przynęta znikła, a jednak żelaza się nie zamknęły; wyostrzony kołek, na który nadział mięso, wyjęty był gładko z ziemi. .
Cały ten dzień Bush Mac Taggart kroczył ścieżką pełną śladów pobytu Bariego. Jedną po drugiej znajdował okradzione łapki. Na jeziorze zobaczył zmasakrowanego wilka. Na razie zdenerwowany tylko obecnością Bariego, teraz począł wpadać w pasję, a w miarę jak dzień upływał, pasja rosła. Nie pierwszy to raz miał do czynienia z czworonogim złodziejem, lecz zazwyczaj lis, wilk czy pies, okradający sidła, psuje z nich tylko
133
parę. W tym wypadku jednak Bari systematycznie chodził od jednych do drugich i ślady jego wskazywały jasno, iż zatrzy-» muje się przy każdych.
Zdaniem Mac Taggarta, była w tym niemal ludzka złośliwość. Pies omijał trutki. Ani razu nie wsunął łba lub łapy pod kloc uwieszony nad „martwą pułapką". Pozornie bez żadnej przy-* czyny zniszczył wspaniałego skunksa, którego lśniące futro le-* żało rozmiotane po śniegu w bezwartościowych szczątkach. Pod koniec dnia Mac Taggart przybył do sideł, w których zdechł schwytany ryś. Bari nadszarpał srebrzysty bok kota tak dalece, iż odjął skórze przeszło połowę wartości. Mac Taggart zaklął głośno i już sapał w pasji.
O zmroku dotarł do schroniska, które Piotr Eustachy wysta-* wił w połowie linii, i przejrzał dzienną zdobycz. Wynosiła za-i ledwie trzecią część normalnej. Ryś byŁ» na pół zniszczony, a jeden skunks przecięty na dwoje. Nazajutrz znalazł jeszcze gorszą ruinę, jeszcze więcej pustych sideł. Agent był już bliski furii. Gdy nad wieczorem dotarł do drugiego schroniska, trop Bariego na śniegu był zaledwie sprzed godziny. Nocą trzykrot--nie słyszał wycie psa.
Trzeciego dnia Mac Taggart zamiast wracać do Lac Bain, jął kunsztownie podchodzić Bariego. Spadło na cal lub dwa świeżego śniegu i niby rozkoszując się dokonaną zemstą, pies zo-» stawił swój trop wokół chaty w oddaleniu zaledwie stu jardów. Mac Taggart zrnitrężył pół godziny, nim zdołał wreszcie odna-» leźć kierunek, w jakim pies się oddalił, po czym dwie godziny szedł śladem, który go zawiódł wreszcie na mokradła gęsto porosłe karłowatą sośniną.
Bari pilnował wiatru. Od czasu do czasu łowił woń prześlą-* dowcy; parokrotnie czekał nieruchomy poty, aż usłyszał trzask chrustu pod nogą człowieka lub metaliczny szczęk lufy o gałęzie. Wreszcie, pod wpływem raptownego natchnienia, które wywo-t łało na usta agenta potok przekleństw, zatoczył wielkie półkole i ruszył wprost ku linii sideł. Gdy koło południa Mac Taggart również dotarł do linii, pies rozpoczął już dzieło zniszczenia*
134
Zabił i zjadł królika, okradł trzy łapki na przestrzeni pierwszej mili i w ten sposób wytrwale kroczył ku Lac Bain.
Mac Taggart wrócił do faktorii dopiero na piąty dzień. Był w podłym humorze