Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

- Tak - odparł z niewzruszonością międzygalaktycznych przestrzeni. - Jesteśmy najwyższą cywilizacją. - A dlaczego dotąd nas nie odwiedziliście? Dlaczego nie przyszliście nam z pomocą, skoro nie pochwalacie naszego rozwoju? Odpowiedział tym uśmiechem, który z początku niemal kazał mi sięgać po pistolet plazmowy, a taraz paraliżował moje mięśnie. - Brawo, Alek, sam dotarł pan do sedna naszej rozmowy! W galaktyce obowiązuje pewna zasada, której bezwzględnie musicie się podporządkować. Ściślej mówiąc, nie ma mowy o akceptowaniu czy negowaniu czyjegoś rozwoju, poza zwykłą konstatacją. - Kto ustanowił tę zasadę? - Ten sam, kto nakazał gwiazdom poruszać się po określonych orbitach. Czyli nikt. My tylko odkryliśmy ją i strzeżemy, by nie została naruszona. - Jakim prawem? - Prawem najwyżej rozwiniętej cywilizacji. W naszej kochanej Galaktyce istnieje wiele cywilizacji i niższych, i wyższych od waszej. Wszystkie one, łącznie z waszą Ziemią, znajdują się pod naszą kontrolą. Oczywiście możecie je badać - z daleka. Nie brakuje wam środków po temu i stworzycie zapewne jeszcze doskonalsze, lecz jeżeli zbliżycie się dp którejś z zamiarem nawiązania kontak- tu, zostaniecie ostrzeżeni, jeśli zaś nie podporządkujecie się, zostaniecie znisz- czeni..." Spojrzałem na milczącego, skrępowanego Alka i pomyślałem, że chyba to musiało doprowadzić jego biedny mózg do desperackiej decyzji, by milczeć za wszelką cenę. Heroiczne postanowienie, które miało na celu ustrzeżenie Ikara przed małodusznym realizowaniem własnych celów. A może również zagadko- we samobójstwo Nili odegrało tu jakąś rolę... choć w rzeczywistości, co to za brednie? Przecież nie wiedziałem nawet, czy to, co relacjonowała magnetyczna struna, jest prawdą, czy jedynie płodem chorego na samotność mózgu, ratujące- go się ucieczką w szaleństwo. „Ależ to nieludzkie — zawołałem do niego" — mówił Alek Dery z magnetycz- nego zapisu. - „A on znów uśmiechnął się uprzejmie: - Owszem, nieludzkie, w kosmosie jednak żyją nie tylko ludzie. Pozbądźcie się resztek ziemskiej pychy, jeśli pragniecie, aby wasza podróż dała rezultaty. Przybywacie z kresów naszej Galaktyki, z jej odległej prowincji, i waszej przesadnej pewności siebie niczym nie sposób usprawiedliwić. Rozumiemy, że przestrzeń wokół waszego młodego Słońca stała się dla was za ciasna. Istnieje bezlik nie zajętych układów gwiezd- nych, zasiedlajcie je, zaludniajcie, podążajcie własną drogą rozwoju, zostawia- jąc innych w spokoju. - Wyruszyliśmy jednak z pewną misją- zaoponowałem nieśmiało, coraz bardziej bowiem rosło we mnie poczucie niższości. - Pomocy tym, którzy zostali w tyle, nauczenia się od tych, którzy nas wyprzedzili, zaproponowania braters- twa i wspólnej drogi do wspólnego celu - prawdy wszechświata. - Wiemy - odrzekł. - Dobrze znana jest nam wasza etyka. W kosmosie jednak okazuje się nieprzydatna. Jeśli zawrzemy z wami pakt braterstwa, podążycie naszą drogą, ponieważ jesteśmy silniejsi i mądrzejsi. A jeśli to droga niesłuszna? Nie prowadząca ku owej prawdzie, jakiej powołani jesteście szukać? Swobodny, absolutnie niezależny rozwój cywilizacji, nie zaś ogólniki o braters- twie, prowadzące do fałszywych sytuacji - oto prawo Galaktyki. - Ustanowione przez was - próbowałem być złośliwy, choć czułem, że jestem tylko żałosny. Potwierdził spokojnie. - Ustanowione przez nas. Prawem najmądrzejszych. Nie istnieje jedna prawda wszechświata, przyjacielu. - Tak powiedział: «przyjacielu», lecz każdy, nawet najprymitywniejszy psychorobot powiedziałby to łagodniej, bardziej po ludzku. I dodał jeszcze: - Każda cywilizacja zdąża ku własnej prawdzie i nikt nie powinien jej w tym przeszkadzać. - Ani pomagać? - upierałem się żałośnie. - Pomoc także bywa przeszkodą, gdyż jest udzielana w imię obce] prawdy. - Człowiek rodzi się jednak po to, by przekształcać świat - mało się nie rozpłakałem - Nie na biernego obserwatora. To sprzeczne z jego naturą. - Zmieniajcie siebie, zmieniajcie nie zajęte przestrzenie - odparł obojęt- nie. - Innych zostawcie w spokoju! - A czy zakazu nawiązywania kontaktów między cywilizacjami nie należa- łoby także uznać za ingerencję? - Owszem — przyznał. — To jedyna usprawiedliwiona ingerencja. - Boicie się o siebie? Roześmiał się. - Jest pan jeszcze bardzo naiwny, Alek. Proszę zastanowić się: z najwię- kszą starannością sterylizujecie każdy statek, każdą stację badawczą, by nie przenieść jakiegoś ziemskiego wirusa na inne planety i tym sposobem niechcący nie naruszyć ich modelu życia, jednocześnie sposobicie się do upowszechniania w kosmosie.własnych zwyczajów i wiedzy, wszystkiego co ziemskie. Czyż to nie paradoks7 Zabrakło mi argumentów. Zapytałem jedynie: - A jeżeli staniemy w obliczu śmierci? - Było to dziecinne pytanie. - Jeśli przytrafi nam się groźna awaria, jeśli będziemy umierać z głodu lub braku energii? Czy wówczas także nie przyjdziecie nam z pomocą? - Nie - odparł spokojnie ten, który rzekomo miał ludzką postać. - Jeśli zginiecie, następni mieszkańcy Ziemi wyruszą waszą drogą, jak zawsze bywało. Jeśli wyciągną wnioski z waszych błędów, staną się mądrzejsi i będą kontynuo- wać podróż. Czyż nie to właśnie określa się rozwojem myślącej materii? Jeśli nawet cała wasza cywilizacja zginie, będzie to jedynie oznaczać, że już nadszedł jej kres, bądź że po prostu nie była potrzebna. Tak, Alek. Cieszę się z naszego spotkania. Przekażcie waszym towarzyszom nasze ostrzeżenie. A potem, Nilu, dodał coś, co załamało mnie ostatecznie: - Już przy Denebie — rzekł — ostrzegaliśmy waszych zwiadowców, lecz oni nierozsądnie nie chcieli wracać na Ikara. Inni wyruszyli w poszukiwaniu nas i przypłacili to życiem. Za śmierć pierwszych my ponosimy winę, ponieważ nie wybraliśmy najstosowniejszej dla was formy kontaktu. Mam nadzieję, że pan, Alek, okaże więcej rozsądku niż koledzy. - Nie — wrzasnąłem, lecz nawet nie drgnął, zapytał tylko z tą samą mechaniczną obojętnością: - Co jeszcze? Nie wiedziałem, co jeszcze powiedzieć, nie wiedziałem nawet, dlaczego krzyknąłem «nie». Zrozpaczony poprosiłem. - Czy nie ukaże mi się pan w swej prawdziwej postaci? Roześmiał się tak samo jak wtedy, gdy mi się objawił. - To nic nie da, nie posiada pan odpowiednich zmysłów, by mnie ujrzeć

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • ROZDZIAŁ 18 CZEGO TY CHCESZ ODE MNIE, CZŁOWIEKU? — Czego ty chcesz ode mnie, człowieku? — powiedział ze znużeniem Beniamin Parker i spojrzał na Alexa niemal z niechęcią...
  • Jego nos zaś — oświadczył mi, kładąc owłosiony paluch na czubku owłosionego nochala — wygląda zapewne tak, jak inne nosy, nieprawdaż? Chciałem mu powiedzieć, że z jego dziurek...
  • — Wiecie co, chybabym nie chciał mieć czegoś takiego w ogrodzie, kiedy już będę miał własny dom — powiedział Ron, podciągając gogle na czoło i ocierając pot z twarzy...
  • A skd|e to si bierze? Gdy nauczyciel mówi o rzeczach bBahych, wprost pospolitych, powiedzmy nawet szorstko: tych ze [mietnika, pojtny uczeD sBucha najgorliwiej, wie, |e wówczas co[ zaczyna si, rodz si same z siebie sBowa mBode jak nowe dzieci
  • - Nie możemy tego wiedzieć, dopóki tego nie zrobi, ale z ośmioma procentami udziałów w ręku ma równie dużo do powiedzenia jak pan - powiedział nowy sekretarz...
  • Mistrz ów wyjawił im swą tajemnicę: - Ilekroć przebywasz z kimś, lub masz coś przeciwko komuś, musisz powiedzieć sobie: umieram i ta osoba również umiera...
  • Sumując można powiedzieć, że istotą wsparcia emocjonalnego osób uzależnionych i współuzależnionychjest emocjonalne wzmocnienie icn i pomoc w zmotywowaniu do podjęcia...
  • W mojej głowie aż buzowało od nadmiaru pytań i różnych ewentualności, lecz zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek, do naszego stolika podszedł kelner z pytaniem, czy jest tutaj...
  • Ach! do stu piorunów, jemu w to graj, starłby w" tej chwili na proszek całą kolumnę Vendóme! — Nuże, zaczynaj! — powiedział Goujet umieszczając własnoręcznie w gwoździarce...
  • ROZDZIAŁ 23 DRUGA PRÓBA WYMIERZENIA SPRAWIEDLIWOŚCI – To twój ostatni posiłek, psie – powiedział jeden z dwóch strażników stojących obok celi Wulfgara...