Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Conan postanowił jednak zbadać najpierw zanurzone w wodzie fundamenty murów. Mogły się tam znajdować odpływy ścieków, umożliwiające skryte wejście do zamku. Nabrał powietrza w płuca i zanurkował z otwartymi oczami. Cymmerianin zdziwił się na widok tego, co ujrzał w zielonkawo–żółtym blasku światła przenikającego przez powierzchnię. Poziom wody najwyraźniej podniósł się o kilka sążni w ciągu minionych stuleci, być może spowodowała to jakaś lawina, która odcięła odpływ ze stawu. Na porośniętym wodorostami dnie stawu znajdowała się dawna przystań i wejście do zamku. Bezpośrednio przed Conanem rozpościerało się kamienne nabrzeże, na wpół pogrzebane w szlamie i roślinności. Dalej w ciemnej ścianie twierdzy ział pustką zaokrąglony portal. Zapewniał on dostęp do najniższych zalanych pięter twierdzy. Jeśli przejście pozostawało nadal otwarte, to właśnie tego potrzebował Conan. W płucach zabrakło mu już tchu, więc wypłynął na powierzchnię tuż pod ścianą, w której szczelinach gnieździły się roje wodnych pająków. Król uznał, że nikt go tu nie dostrzeże, więc pozwolił sobie na dłuższy odpoczynek. Oddychał głęboko niczym poławiacze pereł na morzu Vilayet. Potem pomyślał o delikatnej Yasmeli skazanej na codzienne oglądanie tak ponurej okolicy, o ile w ogóle miała jakiś widok z okna, nabrał po raz ostatni powietrza i zniknął pod powierzchnią. Zatopiona brama wyglądała groźnie. Wodorosty przesłaniały jej przepastne wnętrze, ale Conan nie tracił czasu na przecinanie ich. Energicznie rzucił się naprzód i w dół, przepłynął pod zwornikiem portalu i po omacku przedarł się przez zielonkawe serpentyny. Korytarz był ciemny, a oczy Conana nie miały dość czasu, aby oswoić się z mrokiem, coś jednak przed sobą dostrzegł. Nie były to, jak się obawiał, drzwi, lecz krata z pionowych sztab. Metalowe pręty wyglądały na zgrubiałe i zdeformowane od rdzy, a całość była tak pogięta, że rosły mężczyzna nie powinien mieć kłopotu z prześlizgnięciem się przez nią. Cymmerianin podpłynął do kraty, oparł się barkiem o jedną ze sztab, chwycił drugą, a stopą zaparł się o trzecią. Potem wytężył całą siłę, by rozepchnąć pręty. Poczuł, że metal żadnej ze sztab nie ustępuje w dostrzegalnym stopniu. Właśnie miał ponowić wysiłek, gdy nagle dotarło do niego coś, co radykalnie zmieniało jego wyobrażenie o przeszkodzie, z którą się zmagał. Poczuł, że pręty ożywają w jego uścisku, przesuwając się harmonijnie i z mocą. Dostrzegł, że zginają się w zgrubieniach, które uprzednio brał za skupiska rdzy. W pierwszej chwili pomyślał, że krata lamie się pod naciskiem walącego się stropu tunelu. Wlepił wzrok w ciemność nad głową i pojął prawdę, która sprawiła, że omal nie wypuścił powietrza z płuc. Sztaby, które ściskał, były pancernymi nogami ogromnego pająka wodnego, gnieżdżącego się w tym tunelu. Nawet jeżeli dotąd spał, teraz na pewno już się zbudził. Conan dostrzegł parę wielkich, fosforyzujących zielonkawo oczu, odróżnił też szczęki osadzone na spodzie łba i poruszające się szybko na znak rozbudzonego apetytu. Zwierzę wyciągnęło w dół dwa szczękoczułki. Ich ostre końce zagięły się na kształt haków, gotowe pociągnąć Conana w stronę wygłodniałej paszczy. Król odbił się desperacko i potężnymi uderzeniami ramion skierował z powrotem do wyjścia. Jednak drogę zamknęły mu nogi potwora, które pewnie przesunęły się nad nim i uwięziły go niczym w wysokiej, wąskiej klatce. Cymmerianin obrócił się w bok i przecisnął połowę ciała między dwiema pajęczymi nogami, które zsunęły się w tym momencie ściskając talię człowieka w ciasnym uchwycie. Conan, miotając się z furią, zdołał sięgnąć po sztylet i dobył go z pochwy. Krótka głownia posłużyła do daremnej szermierki z hakowatymi pazurami, które nakłuwały jego ciało, potem zaczął nią dźgać w jedną z wiążących go nóg. Jednak pancerz potwora był gruby i twardy, a jego stawy połączone mocno jak u homara. Oszalały z gniewu Conan zdał sobie sprawę z tego, że potwór wcale nie musi go zjadać żywcem ani nawet miażdżyć. Wystarczy, że przytrzyma go jeszcze przez kilka chwil, dopóki życie nie ujdzie z niego w srebrzystym strumieniu mknących ku powierzchni bąbelków. Ubywało mu sił, walczył jeszcze, ale czuł już, że nadchodzi koniec. Buntując się przeciw takiemu losowi, napierał rozpaczliwie, dźgał łapy i czułki potwora, chwytał się wodorostów, które splatały się z jego rozpuszczonymi włosami. Opór człowieka wywarł jednak pewien wpływ na wodnego potwora. Za sprawą szaleńczych wysiłków ofiary stworzenie zaczęło przesuwać się w stronę portalu. Conan, niemal oślepły z braku tchu, poczuł, że uderza głową o sklepienie tunelu. Konwulsyjnie czepiając się obrośniętych wodorostami kamieni, wlókł za sobą wodnego pająka. Tak dotarł do krawędzi tunelu. Tu wsunął ostrze sztyletu w jakąś szczelinę, obiema dłońmi uchwycił się rękojeści i z całej mocy spróbował wyrwać z odnóży potwora. Wysiłki Conana nie rozerwały uścisku pająka, nie zdołał też wywlec bestii z jej skalnej kryjówki. Zamiast tego oderwał się zwornik portalu. Opadając, minął Conana, trafił w łeb pająka i pociągnął obu przeciwników na dno. Potem z powolnym, lecz narastającym dudnieniem ruszyła cała lawina obluzowanych głazów. Conan poczuł, że chwyta go potężny zwał gruzu, wyciskając z płuc resztkę tchu, a z umysłu świadomość. 9. KRÓLESTWO ZŁUDZEŃ Piekło było miejscem ciemnym i zimnym. Conan zastanawiał się czasem, jak będzie ono wyglądać. Słyszał, jak barachańscy piraci ostrzegali przed wodnymi zaświatami, a konający Shemici bredzili o jeziorach niegasnącego ognia. Ballady Aesirów opowiadały o posępnej, lodowatej przestrzeni, dziwnie przypominającej ojczyznę śpiewaków. Natomiast to miejsce było zimną otchłanią, pełną ostrych kamieni i kapiącej wody. Cuchnęło wilgocią, pleśnią i zgnilizną. Cymmerianin leżał na twardej, kanciastej powierzchni przypominającej kamienne schody. Dolną połowę ciała miał pogrążoną w wodzie i zdrętwiałą z zimna. Poruszył się lekko. Jego członki były obolałe i potłuczone, jakby tuzin demonów obił go za jego występki. Mimo to zdołał wczołgać się na pierwszy suchy stopień i usiąść na nim. Później, kiedy odrętwienie trochę ustąpiło, podniósł się i oparł plecami o kamienną ścianę. Miał wrażenie, że bogowie życzą sobie, by ruszył w górę. Tak też zrobił wymacując stopień za stopniem. Schody skończyły się płaskim podestem, ograniczonym drugą kamienną ścianą. Odległość między ścianami lekko przekraczała zasięg rozłożonych ramion

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • I Wypełniał też obywatel swój obowiązek względem rodu i rodziny poprzez potomstwo, które miało stanowić kontynuację rodu -201- oraz winne było przyjąć na siebie...
  • Ubrawszy się podszedł do lustra i znowu kichnął tak głośno, że indor, który podszedł w tej chwili do okna – okno zaś było bardzo blisko ziemi – zagulgotał mu nagle coś nader...
  • Szkoda więc było za- chodu, a zresztą marynarze mieli sporo roboty przed zawinięciem do portu i nie mieli zamiaru spełniać nadmiernych wymagań kapryśnych podróżnych i...
  • Ebou Dar było wielkim portem morskim, dysponującym pewnie największą zatoką znanego świata, a jego pirsy niczym długie szare palce wyciągały się od nabrzeża,...
  • Rok temu czytałem tom jego opowiadań i lektura ta zrobiła na mnie takie wrażenie, jakiego od bardzo dawna, od czasów intelektualnego głodu, nie dane mi było...
  • To były pierwsze dni po wejściu sił rozjemczych, w okopach po obu stronach siedziało jeszcze mnóstwo żołnierzy i trzeba było to całe bractwo rozpoznać, policzyć i...
  • Chyba właśnie dlatego, a nie przez wdzięczność za uratowanie siostry, Malgmal nie pozwalał go utrącić, chociaż prawie nie było obiegu, w którym nie próbowano by zniszczyć Hory...
  • Wychowany w Ravensburgu Roo wiedział, że zima może przyjść wcześnie i niespodzianie, ale śniegi mogą też się i spóźnić i tylko bogom było wiadome, jak będzie w tym roku...
  • - Czy żąda pan, abym popełniła pocałunek? Było to świetnie zagrane: figlarna dziewczyna z 1915 roku, która podkpiwa sobie z wiktoriańskiego żarciku; wyglądała absurdalnie i...
  • Tak było w teatrze greckim, w teatrze szekspirowskim i tak jest do dziś...