Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Tak czy owak w najlepszym wypadku mogli spodziewać się mrozów dopiero za sześć tygodni - bardziej prawdopodobne było dziesięć lub tuzin. Można się też było spodziewać obfitych deszczów - co zdarzało się częściej - ale do śniegu zostały jeszcze miesiące. Podszedłszy do ognisk, porozmawiał z Karli i Helen, a potem spróbował pożartować z dziećmi. Te wciąż stanowiły dlań tajemnicę, choć w ich obecności nie czuł się już nieswojo jak kiedyś. Stwierdził nawet, że skłonność małego Helmuta do wkładania wszystkiego w buzię jest zabawna, choć jego żonę wyprowadzało to z równowagi. Z dziećmi najwięcej czasu spędzał Jason, który potrafił je jakoś zabawić - za co Roo był mu nieskończenie wdzięczny. Dzieci Helen były starsze i mógł z nimi porozmawiać - choć wciąż nie umiał pojąć, dlaczego jedne tematy je interesują, a drugie nudzą. Helen zaś była w tym morzu chaosu opoką spokoju. Jej przyjazny uśmiech i łagodny głos uspokajał każdego, kto znalazł się w pobliżu. Rozmawiając z dziećmi, Roo w pewnym momencie zdał sobie sprawę z tego, że bezwstydnie się na nią gapi - i szybko spojrzał gdzie indziej. Pochwyciwszy spojrzenie Karli, uśmiechnął się do żony, która również odpowiedziała mu uśmiechem - na jej ukradkowy sposób - on zaś mrugnął do niej i bezgłośnie szepnął: - Wszystko w porządku. Usiadł wygodniej, rozkładając ciężar ciała tak, by jak najmniej urażać ranne ramię - i znów jego wzrok powędrował ku Helen. Ziewnął udatnie i zamknął oczy - ale jej wizerunek został mu pod powiekami. Nie była ładna - choć daleko jej było do tego, by przypisać jej określenie "grubokoścista", jakim obdarzyła ją tamta suka, Sylvia. Miała twarz, którą można byłoby nazwać urodziwą. Najbardziej pociągały w niej oczy - duże, ciemne... i przyjazny uśmiech. A jej ciało było smukłe i silne. Roo zaczął się też zastanawiać, czy w słowach Luisa - który stwierdził niedawno, że ta kobieta, cudowna, troskliwa matka, mogła pokochać takiego rynsztokowego łotrzyka jak on - było choć odrobinę racji. I ułożył się wygodniej z westchnieniem, pozwalając, by uśpiły go gwary obozowiska i łagodny głos Helen. Nagle się ocknął - głośny krzyk, jaki rozległ się niedaleko, rozpętał w obozowisku chaos. Wokół niego biegali jacyś ludzie i Roo przez chwilę mrugał, usiłując połapać się w sytuacji. Przede wszystkim zobaczył, że dzieci już leżą pod kocykami - z czego wysnuł wniosek, że jednak trochę się zdrzemnął. Po chwili zorientował się, gdzie jest i natychmiast górę nad wszystkim wzięło jego wojenne doświadczenie. Spokojnie, aby nie wzbudzać niepokoju wśród dzieciaków, wydał rozkaz: - Karli, Helen! Wstawać! - Co się stało? - spytała obudzona nagle Helen. - Ładujcie dzieciaki na tamten wóz - wskazał najbliższy pojazd. - Kareta na nic zda się w lasach, jeżeli trzeba będzie pospiesznie uciekać! - Nadciągają tu jacyś jeźdźcy - ostrzegł Luis, który właśnie nadbiegł z mroku. - Mocno im się spieszy. - Stary wojak trzymał w dłoni nóż. Choć jego prawa ręka była niesprawna i nie używał miecza, wciąż jeszcze był niemal w każdych warunkach śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem. Obaj z Roo szybko zgasili ledwo tlące się już ogniska. Liczyli na to, że jeźdźcy nie dostrzegą z daleka nikłych płomyków. Gdyby nadciągnęli kilka godzin wcześniej, odkryliby obóz bez trudu. Niektórzy z najemników rzucili się do swoich koni, Roo jednak wrzasnął: - Zaprzęgać wozy! - Do świtu zostało jeszcze około dwu godzin, konie jednak zdążyły już wypocząć. Przy odrobinie szczęścia mogli się wymknąć, zanim zbliżający się rabusie zdołaliby ich dostrzec, i dotrzeć do Wilhelmsburga nawet przed czasem. Woźnice zaczęli zaprzęgać konie i Roo spróbował pomagać - na tyle, na ile pozwalało mu jego ranne ramię. Jason nie znał się na broni ani na zaprzęganiu, nosił jednak co mu kazano, a Luis panował nad wszystkim. Roo jednak najbardziej martwili najemnicy. Teraz oto musiał wymóc na nich, by stawili czoło twardym, bezwzględnym ludziom, którzy żywot strawili na łupieżach i wojnie. W końcu wozy ruszyły jeden za drugim i Roo natychmiast wskoczył na siodło. Wyciągając miecz, poczuł sztywność i ból w ramieniu - ale wiedział, że jego ostrze było jednym z niewielu, na które mógł naprawdę liczyć. Przeniósłszy się na tyły niewielkiej karawany, wypatrując zbliżających się jeźdźców, zerkał co chwila niespokojnie ku zachodowi. Kiedy wozy z łoskotem ruszyły ku traktowi, dostrzegł niewyraźne figurki konnych. Mógł się jedynie modlić o to, by tamci zachowali ostrożność - w tych okolicach zamiast na bezbronnych cywilów mogli się natknąć na jakiś oddział królewskich, którzy mogliby ich pobić. Przez kilkanaście długich, wypełnionych pełnym przestrachu oczekiwaniem, minut wozy mozoliły się po trawie, aż w końcu wszystkie znalazły się na ubitym trakcie. Gdy tylko okute koła zazgrzytały po żwirze, Roo poczuł ulgę. Im dalej dotarli, im bliżej był Wilhelmsburg, tym większe mieli szansę na bezpieczną przeprawę. Pół godziny później usłyszał okrzyk dobiegający z przodu, a zaraz potem rozdarł się ktoś inny. Wrzaski z południa powiedziały Roo, że jeźdźcy, których widział wcześniej, przecięli szlak i jechali równolegle, dopóki się nie upewnili, że karawana nie jest częścią jakiejś wojskowej kolumny transportowej - a potem wyprzedzili wozy, by urządzić zasadzkę. - Na północ! - zawołał Roo, wyciągając miecz. Ignorując ból w ramieniu, spiął konia i skoczył naprzód, by powstrzymać pierwszych nieprzyjaciół. Zaraz potem wpadł na jakiegoś obszarpańca, który ścinał się z najemnikiem mniej więcej na wysokości szóstego wozu od czoła. Najemnik radził sobie całkiem nieźle, ale do walczących szybko zbliżali się inni jeźdźcy. Roo nie miał zamiaru bawić się w subtelności. Raz jeszcze spiął konia, zmuszając zwierzę, by wbrew swej woli wpadło piersią na wierzchowca przeciwnika. Szmaragdowy wyfrunął z siodła, gdy jego koń niespodzianie stanął dęba. - Dobij! - wrzasnął Roo do najemnika. Ravensburczyk pchnął konia ku nadciągającym przeciwnikom, oddalonym już odeń zaledwie na długość wozu. U jego boku niespodzianie pojawił się Luis, z nożem w lewej dłoni. Rodezyjczyk obwiązał wodze wokół nadgarstka prawej ręki

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Pokoje były mniej więcej takie same, tyle że u nich stały dwa łoża, jedno dopasowane do rozmiarów ogira, natomiast u niego stało tylko jedno łóżko i to nieomal równie wielkie jak...
  • Tak więc mój skarb, który kiedy był zdrowy, to z wesołym śmiechem opowiadał, jak to w Polnej się topił, opowiadał o tym z zapałem tylko po 8 Balbinka - potoczna nazwa ulicy ks...
  • Piszczele łap dawno utonęły w piachu albo skruszone walały się wkoło chaotycznym zwaliskiem nictbremnych brył i tylko białe żebra zachowały symetrię równych szeregów, jakby...
  • I Wypełniał też obywatel swój obowiązek względem rodu i rodziny poprzez potomstwo, które miało stanowić kontynuację rodu -201- oraz winne było przyjąć na siebie...
  • , - 27'1 semantykę składnikową do pewnych zbiorów leksemów o układzie cyklicznym lub choćby tylko częściowo cyklicznym, takim jak zbiór f czerń, biel, czerwień, zieleń,...
  • A to nas, Persów, oskarża się o opilstwo, tylko dlatego że używamy haomy do celów rytualnych; nigdy nie spotkałem Persa, który piłby tyle co niektórzy Ateńczycy...
  • ł pkt 2 ustawy -Prawo o adwokaturze, adwokat nie może wykonywać zawodu, jeżeli jego małżonek pełni funkcje sędziowskie, prokuratorskie lub w okręgu izby adwokackiej, w...
  • No i ten trzeci - prywatny, w którym bywam bardzo rzadko, ale intensywnie!" Sam si zreszt przyznaje bez bicia, |e kiedy wpada - na przykBad na obiad - krzyczy, |e nie ma chrzanu, tylko musztarda, albo |e woBowina twarda
  • Wiem tylko, że był aresztowany, ale za co, tego nie wiem...
  • Ubrawszy się podszedł do lustra i znowu kichnął tak głośno, że indor, który podszedł w tej chwili do okna – okno zaś było bardzo blisko ziemi – zagulgotał mu nagle coś nader...