Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Oszołomieni widzowie zamarli, a krasnolud chwycił z ziemi drugą gałąź, trzecią, czwartą, i oto już przed nim w powietrzu płonęło następne ognisko, podtrzymywane błyskawicznymi, nieodróżnialnymi dla oka ruchami dagi i miecza. Ani na chwilę nie słabła obrona, przez którą nie dałby rady przebić się najlepszy szermierz, nie stały się rzadsze wypady nie do odparcia, a przy tym ognisko płonęło, jedna gałązka wirowała nawet nad głową Malca. Tym sposobem udało mu się podnieść w powietrze cały płonący chrust, otoczywszy siebie ognistą kopułą, a potem, z gwałtownym okrzykiem "Ha-zad!", odskoczył w bok, wkładając do pochwy broń przy akompaniamencie wiwatującej publiczności. Ostatnią serią ciosów przerąbał wszystkie co do jednej płonące gałązki i teraz na ziemi dogasała tylko niewielka kupka węgielków.
Nagrodę dostał Malec, ale i hobbita nie pominięto. Bereł uhonorował go w swoim imieniu - na lewym przegubie Folka zamknęła się ciężka bransoleta z błyszczącego białego metalu. Nie było to srebro ani mithril, metal miał głęboki, piękny połysk, miękko też połyskiwał wpasowany w bransoletę czarny kamień, mający jakąś dziwną moc. Wystarczyło wpatrywać się w niego przez minutę, a ustępowało zmęczenie, natomiast umacniała się siła woli i przybywało odwagi.
Malec, otoczony przez tłum, uroczyście przemaszerował, przyciskając do piersi drogocenny, wykończony złotem róg, a heroldowie trzykrotnie ogłosili jego imię.
Malec i Folko, uśmiechając się, złożyli przed Torinem swoje trofea; ten sapnął, jakby rozeźlony z jakiegoś powodu, i kiedy ogłoszono ostatnią konkurencję - pojedynki - zdecydowanie ruszył za linię.
- Poczekaj - zatrzymał go nagle Nefar. - Nie odbieraj młodym nadziei na wymarzoną nagrodę. Poczekaj - powtórzył - w drugiej kolejności, w turnieju o złotą czaszę, którą przygotował Bereł, będą walczyć wszyscy chętni, w tym turnieju zbiorą się najgodniejsi.
Torin zerknął na Nefara, jakby się zastanawiając.
- Po co chcesz walczyć o nagrodę, której i tak nie podejmiesz? - ciągnął tamten. - Na dodatek, czcigodny krasnoludzie, jesteś silniejszy od innych i wielu pokonasz. A młodzi są często nierozumni i pamiętliwi... Poczują się skrzywdzeni. Walcz z tymi, którzy docenią twoje umiejętności, nawet jeśli doznają porażki!
Torin zrezygnował z rywalizacji; wraz z Malcem i Folkiem patrzył, jak wychodzą jeden po drugim zakuci w zbroje wojownicy, z pałkami zamiast mieczy. Widzieli, jak specjalnie wyznaczeni ludzie z rodu Haruz otaczają każdą z par, żeby pilnować przestrzegania reguł walki, i jak z opuszczonymi głowami odchodzą przegrani, a zwycięzcy występują przeciwko kolejnym rywalom, i tak było do chwili, aż pozostał jeden wojownik, szczupły, z garbatym nosem, ostrym spojrzeniem głęboko osadzonych oczu i kruczoczarnymi, długimi włosami. Był to mężczyzna ze wschodu, gdzieś z okolic Grzbietu Barr.
A potem heroldowie ogłosili, że wywoływani do zawodów są wszyscy, którym nie zależy na kobiecej czułości, którzy idą w bój dla rozkoszy boju i dążą do zwycięstwa dla sławy. Niemało doświadczonych, zaprawionych w potyczkach mężczyzn wystąpiło na arenę. Wśród nich znalazł się Torin.
Z zamierającym sercem przyjaciele obserwowali, jak krasnolud po prostu bawi się pałką, jak ulubionym toporem znienacka przygważdża przeciwników, i jak trzech, jednego po drugim, zwycięża, zostając sam na sam z potężnym Easterlingiem w ciemnobrązowym skórzanym rynsztunku i niskim hełmie z grzebieniem. Jego rywal również pokonał trzech. Torin nie zdjął włożonego na rynsztunek płaszcza, tylko dokładniej przepasał go, widocznie nie chcąc odsłaniać swojego wspaniałego mithrilowego kirysu. Kiedy się starli, najpierw wydawało się, że góruje Easterling, ponieważ płaszcz jednak przeszkadzał Torinowi, a jego przeciwnik wykorzystał to po mistrzowsku. Raz udało mu się nawet trafić w hełm krasnoluda, a potem zahaczyć o naramiennik. Wtedy Torin wpadł w furię. Podobne do gromu zawołanie Narodu Durina przebiło się przez hałas wspierających Easterlinga okrzyków: "Baruk hazad!". Płaszcz odfrunął w bok, prawdziwe srebro rynsztunku Torina rozbłysło w słońcu. "Hazad ajmenu!" - i odbita daleko broń przeciwnika odleciała w bok, a po chwili pałka krasnoluda, niczym kopia, trafiła w najbardziej czułe miejsce - w poprzeczkę hełmu. Przy czym wszyscy widzieli, że Torin umyślnie zmienił kierunek uderzenia, by nie zranić człowieka...
Złoty puchar zdobył Torin; przemaszerował dumnie, wysoko go unosząc, obejmując zwyciężonego przez siebie Easterlinga. Ten nie żywił urazy; wymienili się na pamiątkę nożami. Bereł zaprosił przyjaciół, wyróżnionych tego dnia, na świąteczną ucztę ze swoją drużyną, mieli więc powody do radości. Miły nastrój zakłóciło dziwne uczucie niepokoju, które pojawiło się w duszy hobbita, gdy zobaczył karzełka, przemykającego między zastawionymi stołami. Był to stary znajomy, którego przyjaciele nie widzieli od dnia bitwy przy Wilczym Kamieniu; karzełek dziwnie popatrzył na Torina, spokojnie sączącego piwo. Do serca Folka wpełzł chłód, zwiastun nadciągającego zagrożenia.
A kiedy uczta się zakończyła, Bereł dał znak ręką, by zostali.
- Okazaliście się godni najtrudniejszych i największych osiągnięć dokonanych w imię naszej sprawy - powiedział. -W tym tygodniu wyrusza oddział na rekonesans daleko na Wschód. Powinniście przyłączyć się doń. Wojownicy, korzystając ze starych map, będą szukać Ścieżki Kwiecia... - Folko poczuł, że traci oddech. - ...i spotkają tam samego Wodza! Jesteście godni tego dzieła, a ono godne was. Idźcie i udowodnijcie swoją wierność wielkiemu Wodzowi Earnilowi!
8
ZA LASAMI CZA
- Postąpiliśmy głupio - rzucił Malec, gdy szli ulicami miasteczka do swojego schronienia. - Teraz wiedzą, co potrafimy...
Położył nacisk na słowie "co".
Podniecenie opadło. Torin opuścił głowę, taszcząc drogocenny puchar, jakby to był worek z kamieniami. Obrzucano ich zdziwionymi spojrzeniami... Polecenie wystąpienia z oddziałem Trójzębnej Korony wprawiło przyjaciół w nieopisane zdumienie. Ech, nie na próżno spryciarz Bereł, stary zausznik Olmera, włączył do oddziału włóczęgów, którzy dopiero kilka dni temu w tajemniczy sposób dostali się na rubieże powierzonego mu Okręgu! Na dodatek był to oddział, mający wykonać bardzo ważne zadanie i udać się na spotkanie z samym Wodzem! Może zawody były tylko pretekstem, a w rzeczywistości od Olmera po prostu przyszedł rozkaz: Dostarczyć mi ich natychmiast!
Następnego dnia posłaniec przekazał im rozkaz stawienia się w punkcie zbornym w pełnym rynsztunku i wierzchem. Przyjaciele podporządkowali się poleceniu.
Ruszająca na wyprawę drużyna okazała się liczna - cała setka ludzi