Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Jacek Odrowąż (+ 1257)
* Jak niezłomna wiara i nadzieja w Bogu pozwoliła św. Jackowi
przejść przez Wisłę
* Jak suchą stopą przeszedł przez Dniepr, niosąc alabastrową figurę
Chwalebnej Dziewicy
* O wskrzeszeniu topielca
* O cudownym podniesieniu zniszczonych gradem zasiewów
* Jak św. Jacek wymodlił macierzyństwo bezpłodnej kobiecie
* O drogocennej śmierci męża Bożego, Jacka
* O widzeniu bł. Bronisławy
* O skruszonej dzieciobójczyni i cudownym wskrzeszeniu niemowlęcia
Św. Jacek należy do tych świętych, których wielkość można mierzyć
również dokonaniami zewnętrznymi. Z jednej strony niezmordowany
misjonarz, który parę dziesiątków lat spędził na nieustannych wędrówkach
apostolskich, przemierzając Polskę, zapuszczając się ponadto na Ruś i do
pogańskich Prusów. Z drugiej strony znakomity organizator, który w
krótkim czasie założył w najważniejszych miastach ówczesnej Polski (w
Krakowie, Wrocławiu, Kamieniu Pomorskim, Gdańsku, Płocku i Sandomierzu)
klasztory dominikańskie, pomyślane jako ośrodki promieniowania
misjonarskiego i teologicznego.
Najstarszy znany nam żywot św. Jacka został napisany w niecałe sto lat
po śmierci świętego. Lektor Stanisław, autor tego żywota, powołuje się
przy tym parokrotnie na wcześniejsze dokumenty pisane. Jeśli ponadto
przypomnieć olbrzymią rolę, jaką w owych czasach odgrywała tradycja ustna
- a lektor Stanisław żył w tym samym klasztorze krakowskich dominikanów,
z którym św. Jacek był szczególnie związany i w którym umarł - źródłowa
wartość tego żywota okaże się zupełnie pierwszorzędna. Otóż rejestruje on
przede wszystkim głębokie przekonanie ówczesnych dominikanów polskich o
niezwykłości tego człowieka, jego świętości i duchowej mocy. Musiał być
Jacek rzeczywiście kimś niezwykłym - i to nie tylko jako gorliwy
misjonarz i świetny organizator - jeśli takim go sobie zapamiętali jego
bezpośredni następcy.
Jacek Salij OP
Jak niezłomna wiara i nadzieja w Bogu pozwoliła św. Jackowi przejść
przez Wisłę
Zdarzyło się, że błogosławiony Jacek zdążał do Wyszogrodu, miasta w
Księstwie Mazowieckim, aby głosić słowo wiary. Żeby dostać się do miasta
i głosić tam słowo Boże, trzeba było przeprawić się na drugi brzeg rzeki;
Wisła zaś była akurat pełniejsza niż zwykle i wylewała się z koryta. Nie
znalazłszy zaś żadnej łodzi ani przewoźnika, pozbawiony ludzkiej pomocy,
napełnił się nadzieją w Bogu i mocną ufnością, i powiada do braci Godyna,
Floriana oraz Benedykta: "Bracia najdrożsi, módlmy się do Wszechmogącego
Boga, któremu niebo, ziemia, morze i źródła wód są posłuszne, aby
pozwolił nam przejść tę wartką i głęboką rzekę". Ci usłuchali świętego,
poklękali do modlitwy i zanosili błagania do Boga.
Błogosławiony Jacek powstał, naznaczył rzekę Wisłę znakiem krzyża
Pańskiego i zaczął stąpać po wodzie, która na sposób stałej materii
udzielała mu świętej posługi. Idąc suchą stopą po falach wód, powiada do
towarzyszy: "Idźcie w imię Chrystusa moim śladem i żadną miarą nie
wątpcie w moc Wszechmogącego".
Jednak towarzyszący mu bracia, oszołomieni tak zadziwiającym cudem,
nie mieli równie apostolskiej wiary i nie odważyli się pójść w ślad za
Jackiem. Ten odwrócił się, rozciągnął płaszcz na falach i rzekł do braci:
"Dlaczegóż wątpicie, najdrożsi synowie?" I uczyniwszy powtórnie znak
krzyża świętego, tak powiada: "Oto most Jezusa Chrystusa, którym w Jego
imię przejdziemy przez tę wielką wodę". I przepłynęli, mając pod sobą
fale rzeki niby jakiś stały ląd. Płaszczem, na którym stali zwróceni ku
miastu, kierował św. Jacek.
Zobaczywszy to, ludzie owego miasta osłupieli i niezmiernie się
zdziwili, i błogosławili Boga, który przedziwne dzieła czyni w swoich
świętych.
Jak suchą stopą przeszedł przez Dniepr, niosąc alabastrową figurę
Chwalebnej Dziewicy
Kiedy błogosławiony Jacek uzyskał od kijowskiego księcia miejsce na
budowę klasztoru, głosił nieustannie przez pięć lat słowo Boże i budował
klasztor. W ten sposób wielkie mnóstwo ludzi nawrócił do Chrystusa i
utworzył wspólnotę braci. Pewnego dnia postanowił już wrócić do Polski.
Kiedy przystąpił do ołtarza, aby odprawić święte tajemnice i powierzyć
się Bożej opatrzności, niespodziewanie rozległy się w mieście krzyki
spowodowane nagłym nadejściem Tatarów. Bracia z klasztoru, usłyszawszy
je, przybiegli przerażeni do kościoła, do świętego męża odprawiającego
Boskie tajemnice, i przekrzykując się, oznajmili mu o tym. "To już po
nas, błogosławiony ojcze, uciekajmy co prędzej, może jeszcze uda nam się
wymknąć z rąk niewiernych Tatarów! Oni już zbrojną ręką włamują się do
bramy klasztoru!"
Usłyszawszy to, święty mąż wziął Najświętszy Sakrament i tak jak stał,
ubrany w święte szaty, zaczął wraz z braćmi uciekać. Był już na środku
kościoła, kiedy posąg Chwalebnej Dziewicy, wykonany z kamienia
alabastrowego, ważący cztery albo pięć talentów, głośno za nim zawołał:
"Synu Jacku, dlaczego sam uciekasz, a Mnie razem z moim Synem zostawiasz,
aby Tatarzy rozbili ten posąg i go podeptali? Weź Mnie z sobą!" Św.
Jacek, zdumiony tym głosem, powiada: "Chwalebna Dziewico, bardzo ciężki
jest ten Twój posąg, jakże go więc udźwignę?" Na to Dziewica: "Weź go,
Syn mój uczyni go lekkim".
Wówczas święty mąż, w jednej ręce trzymając Ciało Chrystusa, w drugiej
niosąc posąg, który wydawał mu się lżejszy niż trzcina, wyszedł
bezpiecznie wraz z braćmi przez środek niewiernych, którzy właśnie
pustoszyli klasztor i wszystkich wokół zabijali. Nad Dnieprem rozłożył
braciom płaszcz i suchą nogą przeprowadził ich na drugi brzeg rzeki. W
ten sposób zarówno siebie, jak i swoich braci uwolnił od
niebezpieczeństwa. Na żywe i trwałe świadectwo tego cudu pozostawił na
tej rwącej rzece ślad swojego przejścia, który widzieli podani wyżej
świadkowie i przysięgą to potwierdzili. Figurę zaś przyniósł Jacek aż do
Krakowa, gdzie odzyskała swój pierwotny ciężar właściwy kamieniowi i po
dziś dzień otoczona jest czcią ludu.
O wskrzeszeniu topielca
Roku Pańskiego 1221, w dzień przeniesienia św