Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Na mnie *dy nie podniósł głosu; i bez tego trzymał wszystko żelazną siłą swej )li i inną, jeszcze potężniejszą siłą-miłością. Wrzeszczał na Dorothy, aził jej, wymuszał na niej różne, niezrozumiałe dla Pyma rzeczy. Nie i i nie dwa zaciągnął ją do telefonu i kazał jej rozmawiać z różnymi iźmi: z wujem Makepeace'em, ze sklepikarzami i z różnymi innymi iźmi, którzy w ten czy inny sposób nam zagrażali. Tylko Dorothy mog-ich uspokoić, bo Lippsie zawsze odmawiała, zresztą miała nie najlep-y akcent. Wydaje mi się teraz, że to właśnie wtedy Pym usłyszał po raz ;rwszy nazwisko Wentworth, bo pamiętam, jak Dorothy ściskała dla achy mojądłoń, tłumacząc jakiejś pani Wentworth, że wszystko będzie łacone, jeżeli tylko przestanie nas tak okropnie naciskać. Dlatego też zwisko to bardzo wcześnie zaczęło kojarzyć się Pymowi z czymś nie-iłym, by wreszcie stać się synonimem strachu i Sądu Ostatecznego.
- Kto to jest Wentworth? - Pym zapytał kiedyś Lippsie i ten jeden, lyny raz kazała mu być cicho.
I pamiętam jeszcze, że Dorothy znała imiona wszystkich telefonistek, zym się zajmował mąż czy narzeczony każdej z nich, i gdzie ich dzieci odzą do szkoły, bo gdy siedząc sama z Pymem, trzęsła się z zimna pod rym swetrem z angorskiej wełny, podnosiła słuchawkę białego telefonu icinała sobie pogawędkę z telefonistką, najwyraźniej znajdując pociesze-i w świecie bezcielesnych głosów. Rick wrzeszczał też na Lippsie, gdy ta
78
mu się sprzeciwiała; chyba sprzeciwiała mu się coraz częściej, gdy robiłem się coraz starszy. A czasem wrzeszczał na Dorothy i na Lippsie naraz, doprowadzając je obie równocześnie do płaczu, po czym godzili się wszyscy w wielkim małżeńskim łożu, w którym Rick jadł grzanki i kapał masłem na różową pościel. Ale Pyma nie krzywdził nikt, i jego nikt nie doprowadzał do płaczu. Wydaje mi się, że już wtedy Pym zdawał sobie sprawę, że Rick porównuje swoje związki z kobietami do swego związku z Pymem, i że kobiety źle wychodziły w tym porównaniu. Czasem Rick brał Dorothy i Lippsie na łyżwy. Sam wkładał czarny frak i biały krawat, ale Dorothy i Lippsie przebierały się za chłopców z pantomimy; każda, trzymając się innej ręki Ricka, unikała równocześnie wzroku drugiej.
Upadek nastąpił w ciemności. Od pewnego czasu coś często się przeprowadzaliśmy, i to zdaje się do coraz wspanialszych domostw. Tego akurat dnia miejscem akcji był dworek na wzgórzu, a czasem akcji - czarne zimowe popołudnie na parę dni przed Bożym Narodzeniem. Pym robił z Lippsie papierowe ozdoby na choinkę; odczuwam dziwną pewność, że gdyby kiedykolwiek udało mi się odnaleźć to miejsce -jeżeli akurat nie postawiono tam blokowiska albo nie przeprowadzono autostrady - nasze dekoracje wisiałyby tam nadal, tak jak je zostawiliśmy, nasze gwiazdy Dawida i gwiazdy betlejemskie - Lippsie nauczyła mnie świetnie je rozróżniać - lśniące w wielkich pustych pokojach. Najpierw zgasły światła w pokoju Pyma, potem zaczął dogasać elektryczny kominek, potem przestała działać nowo kupiona kolejka elektryczna Hornby, potem wreszcie Lippsie jakoś tak krzyknęła i zniknęła. Pym zszedł na dół i otworzył orzechowe drzwiczki najnowszego nabytku Ricka, luksusowego barku. Lustrzane ścianki wewnątrz nie chciały się zaświecić, a pozytywka odegrać Tango Milonga.
I nagle jedyną rzeczą, która jeszcze działała w całym domu, były miedziane obciążniki zegara z barometrem. Pym pobiegł do kuchni. Nie zastał tam jednak ani kucharci, ani ogrodnika, pana Roleya, którego dzieci podkradały Pymowe zabawki, ale nie można im było mieć tego za złe, bo nie poszczęściło im się w życiu tak jak jemu. Pobiegł z powrotem na górę, a ponieważ zrobiło mu się bardzo zimno, dokonał szybkiego rozpoznania długich korytarzy, wołając Lippsie - ale bez skutku. Wyjrzał do ogrodu przez okrągły witraż na klatce schodowej i zobaczył tam dwa czarne samochody, policyjne wolseleye. Za kierownicą każdego z nich siedział policyjny kierowca w spiczastej czapce. Wokół samochodów stali mężczyźni w brązowych płaszczach nieprzemakalnych, rozmawiając z panem Roleyem. Była tam też kucharcia: skręcała chusteczkę i załamywała
79
ce dokładnie jak dama z rewii Crazy Gang, na którą Rick zabrał cały vór niespełna tydzień wcześniej. Teraz wiem, że znalazłszy się w oblę-niu, należy przenosić się na coraz wyższe piętra, i pewnie dlatego reak-\ Pyma była ucieczka wąskimi schodami na strych. Tam zastał Ricka, ary uwijał się gorączkowo wśród porozrzucanych po podłodze papiery i akt, ładując je byle jak do starej, podniszczonej, zielonej szafki na kumenty, której do tej pory Pymowi nie udało się odkryć, mimo licz-ch wypraw badawczych po nowym domu.
- Nie ma prądu, Lippsie się boi, przyjechała policja i aresztuje w ogro-ie pana Roleya - zameldował jednym tchem Pym.
Powtórzył to kilka razy, coraz głośniej, ale Rick nie słyszał, tylko liał między stertą papierów a szafką, napełniając szuflady. Pym pod-dł więc i mocno uderzył go pięścią w ramię, tak mocno, jak tylko gł, w tę miękką część tuż nad stalową sprężynką, którą nosił, by pro-wała mu rękaw jedwabnej koszuli. Rick okręcił się na pięcie i już cof-dłoń do ciosu, a twarz miał takąjak pan Roley, gdy po raz ostatni się lierzał siekierą w rąbany pniak: czerwoną, napiętą, mokrą. Przykuc-i grubymi dłońmi o złączonych palcach chwycił Pyma za ramiona. n bardziej niż zamachu przestraszył się właśnie tej twarzy - bo oczy ka były przestraszone i zapłakane, choć reszta twarzy o tym nie wie-iła, a głos miał jak zwykle miły i święty.
-Żebyś już nigdy mnie nie uderzył, synu. Kiedy pójdę na sąd, tak jak wszyscy, Bóg będzie mnie sądził z tego, jak cię traktowałem, już ty lie bój.
- Czemu przyjechała policja? - zapytał Pym.
- Twój stary ma chwilowy problem z płynnością finansową. A teraz : mnie do schowka i otwórz mi drzwi, jak cię proszę. Szybko. Schowek był w kącie za stertą starych ubrań i innych rupieci. Pymo-dało się jakoś dotrzeć do niego i otworzyć drzwi. Rick zatrzaskiwał :zasem szuflady szafki