Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Nie była mimozą, była raczej bożą krówką, robaczkiem, który z lęku przed ludźmi chowa łapki pod siebie i udaje nieżywego. Gdy ją ktoś męczył i nużył, potrafiła przestać mówić, jak gdyby zanikała, odpływała, i to widocznie pani Z. wzięła za „afektację”. %Poza tym pewnie znajdował się koło Lilki jej przystojny, dziarski mąż, wzbudzający w paniusiach zazdrość, i dlatego ocena osobowości poetki wypadła tak niesympatycznie ze strony p. Z. Potem, gdy już leżała w szpitalu, paniusie odwiedzały ją i otaczały troskliwą przyjaźnią. Najbardziej jej oddana była Teodozja Lisiewicz, która odwiedzała ją codziennie. Ta zacna i na pewno szalenie kochająca Lilkę istota potrafiła, gdyśmy się spotkały po wojnie w Londynie, zalać moją krwawiącą sercową ranę po stracie takiej siostry — kwasem solnym, opowiadając z zapałem ponure szczegóły z jej ostatnich chwil.
WOJNA PRZECIWKO RODZINIE
Choćbyście ją nazwali — „słuszną” czy „obłędną”,
„Wojną skrzydeł”, „narodów” czy „ras” — wszystko jedno,
Gdyż mam już dla niej imię, co w każdej godzinie
Potwierdza się: to wojna przeciwko rodzinie…
„Szkicownik poetycki”, rok 1941/42
Lilka musiała w roku 1939 emigrować nie tylko ze względu na męża, ale również i przez swoją twórczość antyhitlerowską. Przypomnijmy sobie wiersz Enthauptet, a przede wszystkim sztukę Baba–Dziwo, wyraźną satyrę na totalizm w hitlerowskim wydaniu. W redakcji pierwotnej bohaterem sztuki był bezimienny dyktator w fikcyjnym kraju PRAWIA, który do złudzenia przypominał führera, jak jego ojczyzna — Niemcy. Na usilne żądanie dyrekcji Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie, autorka zmieniła postać groźnego dyktatora na kobietę dyktatorkę, która mimo swej bezwzględnej władzy i tytułu „Matki Narodu”, będąc sama brzydka, nienawidziła kobiet młodych i ładnych. Z tej podskórnej, nieuświadomionej nienawiści powstał w jej głowie potworny pomysł zmuszania młodych niezamężnych kobiet do „służby dla vaterlandu”, polegającej na rodzeniu nieślubnych dzieci z tęgimi, do tego celu odkomenderowanymi samcami; dzieci te po urodzeniu odbierano matkom i wychowywano na koszt państwa, jako przyszły „kanonenfutter”. Pomysł zaiste godny Hitlera. Matka Narodu, pani Valida Wrana, tępiła w swoich poddankach wszelkie zrywy, gdy chodzi o osiągnięcia kobiet na polu nauki, techniki czy medycyny. Natomiast ich zdolności kulinarne interesowały ją mocno i wytypowane przez nią poddanki musiały się wykazać umiejętnością smażenia na poczekaniu naleśników. Skąd Lilka sobie to wydumała? W swej genialnej główce miała tysiące skrytek, w których gromadziła różne wiadomości, ciekawostki i zasłyszane historie. Otóż dowiedziała się, że cesarz Wiluś przepadał za naleśnikami i gdy miały być jakiegoś dnia na obiad, to zacierał ręce i mówił do swojego najbliższego otoczenia: „Heute kriegen wir mittags Pfannkuchen!”
Lilka bardzo trafnie w Babie–Dziwo połączyła cechy Hitlera oraz cesarza Wilhelma, dając w niej obraz GERMANII.
Pomysł Lilki, żeby w owym fikcyjnym państwie „Prawia” skoszarować młode niezamężne kobiety i kazać im rodzić co roku nieślubne dzieci dla dobra państwa, nie był jej. Przeczytałyśmy obie pasjonującą książkę pewnego niemieckiego autora pod tytułem Der Zirkusmensch, gdzie w jakimś fikcyjnym państwie totalnym zarządzono utworzenie specjalnych domów, zwanych „Mutterhaus”, w którym młode dziewczęta odprawiałyby tego rodzaju służbę dla narodu, aby podnieść spadający przyrost naturalny. Do tego celu przeznaczeni byli młodzi mężczyźni („Muttermann”), którzy spełniali swoją funkcję zapładniania. Określenie „Muttermann” radowało nas ogromnie i gdy w towarzystwie poznałyśmy jakiegoś tępego a wspaniałego samca, Lilka szeptała w moją stronę: „Muttermann”.
Tak więc poetka zbierała nektary do swoich miodów nie tylko z kwiatów własnego ogrodu, ale czasem i z cudzego. Dalekie to było od plagiatu, brała tylko i wspaniale rozwijała pomysł. Podobnie książka Maeterlincka Życie mrówek stała się bodźcem do napisania świetnej antyfaszystowskiej komedii Mrówki. Tą sztuką, jak również Babę–Dziwo zachwycał się Boy. Gdy we Lwowie, podczas dramatycznej uciekinierki jesienią 1939 roku spotkał na ulicy Wojciecha Natansona — nie wspomniał nic o tragicznej sytuacji Polaków, tylko zapytał: „Czy pan już widział Babę–Dziwo?” Możliwe, że ta sztuka była wówczas grana w którymś z lwowskich teatrów — chociaż nie wydaje się to prawdopodobne. Natomiast wiadomo, że dziwnie spóźniona warszawska premiera Baby–Dziwo odbyła się w Teatrze Nowym w dniu l września 1939, przy zaciemnionej już widowni.
Stanisława Wysocka, wspaniała i niezapomniana kreatorka Baby–Dziwo, grała dla garstki osób. W pierwszym rzędzie siedziała Mama, która na tę premierę przyjechała z Krakowa w swojej odświętnej sukni z fioletowego velour–satin, i najbliższe przyjaciółki Lilki. Hanna Mortkowicz opisuje, jak po premierze, w pracowni Wojciecha w Bristolu, zgromadziła się grupa jej przyjaciół i entuzjastów; Lilka siedziała zagłębiona w fotelu, przerażona i nastroszona, jak jaskółka przed nadlatującą burzą. Mama zdążyła jeszcze powrócić do Krakowa i zabrać wiele cennych obrazów Wojciecha i Juliusza z mieszkania Lilki na Akacjowej.
Jasnorzewscy swoim małym Fiatem pojechali do Lwowa, aby stamtąd przedostać się do Rumunii. We Lwowie spotkać można było wtedy wielu wybitnych poetów i pisarzy: Boy, Zygmunt Nowakowski, Anatol Stern z żoną, Leon Chwistek, również z żoną, i wielu, wielu innych.
Od Lilki nie mieliśmy żadnych wiadomości. Dopiero któregoś dnia zjawiła się skromna istota, która z dokładnością dobrej znajomej opowiadała nam o Lilce: jak to ona głoduje, jak nie ma grosza przy duszy, jaka przerażona i mizerna. Obie z Mamą spłakałyśmy się słuchając tych relacji. Mama wyciągnęła, co mogła, pieniądze dla Lilusi, jakieś zapasy, kawę, herbatę etc