Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Jeśli teraz spojrzymy na owada z profilu, przekonamy się, że głowa jego jest wzniesiona ku górze, podczas gdy musca domestica w tej samej pozycji trzyma głowę nisko. Jakkolwiek kwestia ta pozostaje wciąż otwarta, skłonny byłbym zaliczyć tego osobnika do gatunku much stajennych, a najchętniej - do muchowatych. Oba te gatunki są zresztą tak sobie bliskie, że Macquart w swej “Naturalnej historii muchówek” tak o nich mówi: “Nie można ich rozdzielić, tak jak nie można oddzielić pangonii od tabanidów, mulionów od antracydów, czy ortochilów od doltchopodów”.
Carnassier zapamiętał z tego tyle tylko, że mucha mogła kłuć, a zatem przenosić chorobę. Weinstein jednak nie uznał się za pokonanego: obejrzał owady i stwierdził, że ich ssawka nie była wystarczająco sztywna, aby mogła stanowić aparat kłujący. Wniosek z tego pełnego kontrowersji posiedzenia był następujący: należy zalecić zniszczenie zarówno much, jak i pcheł, wszy i szczurów.
Łatwiej to było powiedzieć, niż zrobić, zwłaszcza jeśli chodziło o muchy, które wciąż nieprzerwanie parły na południe. Eskadry samolotów i helikopterów, mające za zadanie obserwację ich postępów, donosiły o przesuwaniu się granicy zajętej przez nie strefy o dziesięć do piętnastu kilometrów dziennie. Prezydent Czen Dong powierzył wówczas władzom wojskowym zadanie powstrzymania naporu nieprzyjaciela. Wzdłuż granicy Kochinchiny zorganizowana została linia obrony. W celu utworzenia strefy pustynnej podpalono pas buszu o szerokości około dziesięciu kilometrów, pozostawiając jedynie kilka dokładnie strzeżonych przez wojsko przejść dla zapewnienia możliwości kontrolowanego przepływu ludności pozostałej za tą linią. Jednocześnie na całym terytorium Kochinchiny podjęto wszelkie środki ochrony przed owadami: po wsiach krążyły patrole, uzbrojone w rozpylacze przeciwko muchom, a w ustępach i w zaroślach rozlewano tolil. Spalanie nieczystości stało się ustawowym nakazem i każdy, kto go nie respektował, był surowo karany. Ludności polecono zakrywać twarz woalkami z gazy. Na koniec w kilku fabrykach rozpoczęto produkcję lepów na muchy, które bezpłatnie rozdzielano wśród rodzin.
Do walki z epidemią utworzono radę obrony sanitarnej, która po długich dyskusjach potrafiła jedynie zalecić podjęcie takich środków, jakie zastosowano już podczas wielkich epidemii w latach 1868 i 1925. Silniejsze chlorowanie wody nie dało oczekiwanych rezultatów. Szczepionki zdawały się działać przeciwko jednemu tylko rodzajowi zarazków, nie szkodząc pozostałym. Była to sytuacja bez precedensu: równocześnie rozprzestrzeniało się kilka różnych epidemii, co było przyczyną niezwykle wysokiej, sięgającej 80 procent śmiertelności. Chory umierał po upływie doby, trzech tygodni, przy czym następujące po sobie okresy polepszenia i pogorszenia stanu zdrowia przedłużały okres hospitalizacji. Na próżno mnożono ilość polowych szpitali: lazarety, zaledwie otwarte, wypełniały się natychmiast po brzegi. Wobec zatrważająco wysokiej śmiertelności jeden z pracowników służby zdrowia zaproponował, aby dla rozładowania szpitali poddawać eutanazji wszystkich chorych już po wystąpieniu pierwszych objawów choroby. Te drakońskie, nie spotykane w historii medycyny środki nie zostały, oczywiście, podjęte, ale już sama ta propozycja świadczyła o panującym wówczas chaosie.
Magne’owi udało się zorganizować coś w rodzaju laboratorium w pomieszczeniach liceum imienia Ho Szi Mina, którego uczniowie zostali oczywiście zwolnieni do domów. Podczas obserwacji owych trzystu siedemnastu much, przywiezionych z wyprawy na północ, znalazł wśród nich tylko dwie samice. Było to pierwsze, interesujące odkrycie, którym podzielił się z Carnassierem.
- Czy na pewno nie pomylił się pan? - spytał szef. - Prawdopodobieństwo znalezienia dwóch samic na trzystu piętnastu samców w pobranej losowano próbce jest zbyt małe, aby można to było złożyć na karb przypadku. Musi być jakaś przyczyna. Nie mówiąc już o tym, że jeżeli proporcja samic w roju jest rzeczywiście taka, jak pan twierdzi, to trudno wytłumaczyć tempo rozmnażania się tych owadów.
- Jedna samica muchy może dać początek piętnastu tysiącom larw - zauważył Magne.
- Zapewne, jednak większość gatunków owadów wymiera, oprócz może błonkoskrzydłych, jeśli samic jest mniej niż samców.
- Mniejszość samic i anormalne tempo rozmnażania się - oto sprzeczność, którą należy wyjaśnić - podsumował Magne.
- Natychmiast zabrał się do roboty; zapłodnił obie samice, otrzymując dwa złoża larw, które po osiągnięciu dojrzałości liczyły odpowiednio siedemdziesiąt dwa i sto cztery osobniki. Płodność samic była więc w normie. Kiedy jednak zajął się określaniem płci młodych osobników, stwierdził nie bez zdziwienia, że w obu złożach ilość samic i samców była taka sama.
- No, widzi pan - powiedział Carnassier - musiał się pan pomylić przy pierwszych obserwacjach.
- To absolutnie niemożliwe - oświadczył Magne. - Wśród przywiezionych przeze mnie much były tylko dwie samice. Wydaje mi się jednak, że istnieje jeszcze inne wyjaśnienie.
- Słucham.
- Jeżeli pobrana z roju próbka zawierała jedynie dwie samice, to być może było tak dlatego, że reszta znajdowała się na tyłach zajęta składaniem jaj w bardziej nadających się do tego celu miejscach.
- Ależ to przeczy całej naszej wiedzy o muchowatych! - wykrzyknął Carnassier.
- Masowa migracja much również jej przeczy - odparował Magne - i to ich niesamowite tempo rozmnażania także. Niech pan posłucha - podjął poufnym tonem. - Pan lepiej, niż ktokolwiek, powinien wiedzieć, co to są mutacje. Ileż ich naliczyliśmy u drozofili! Oczy zasłonięte, wpół-zasłonięte, ciało bez włosków, podcięte skrzydełka itd. Jednak nigdy nie wykraczaliśmy poza badanie mutacji cech anatomicznych. A gdyby tak istniały - na honor, wypowiem to słowo! - gdyby tak istniały mutacje instynktu?
- Mój drogi Magne - rzekł sarkastycznie Carnassier - ma pan bujną wyobraźnię. Czy jest pan pewien, że nie ma pan gorączki?
- Mutacja instynktu - upierał się Magne. - Czemuż to muchowate nie miałyby ewoluować w kierunku, który zbliżałby je do pszczół czy mrówek, i który pozwoliłby im osiągnąć pewien stopień organizacji? Samce migrują w rojach, szykując teren inwazji, podczas gdy samice zostają na tyłach, składając w dogodnych miejscach jaja, a ponieważ mutacja instynktu pozwala to lepiej zorganizować, gatunek rozmnaża się w tempie wprost niespotykanym