Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
- Dobrze zrobiłeś. Bo to wiesz, tyle zajęć...
- Wiem, wiem. U mnie to samo. Ale nie trzeba się dawać. No, no, pokaż się. Do licha! Kilka siwych włosków, a poza tym wszystko po staremu.
- Przesadzasz, Max. Troszkę się latek naskładało...
- Ja tam ich nie liczę.
- To widać po tobie. Mówisz, że się mało zmieniłem. Ale ty - wcale. Kwitniesz.
- Staram się - mały adwokat wypiął dumnie pierś i błysnął z zadowoleniem wypukłymi okularami bez oprawy. - Brzuszka, jak widzisz, nie wyhodowałem. Gdyby było trzeba, mógłbym znowu ruszyć na takie polowanko jak wtedy... Pamiętasz, co? Ha, ha, ha...
Kelner we fraku stanął dyskretnie przy stoliku. Groschke rzekł do Kiesla:
- Pozwól, że ja się tym zajmę...
Gestykulując małymi dłońmi o polakierowanych paznokciach toczył z tamtym przez dłuższy czas żywą dyskusję na temat sposobu przyprawiania wymyślnych przysmaków, jakie zamawiał. Zawsze - Kiesel pamiętał o tym - lubił dobrze zjeść, a przed jedzeniem podniecał się opowiadaniem o tym, co będzie jadł. Tym razem robił wrażenie, jakby chciał olśnić Kiesla. Na końcu zamówił wódkę i wino.
- Trzeba oblać nasze spotkanie, no nie? Wódkę zamówiłem polską. Tak się tylko nazywa: ich emigranci fabrykują ją w Londynie. Myślę, że napijesz się chętnie?
- Czemu nie?
- Opowiedz, co u ciebie słychać.
- Ano, właściwie nic specjalnego. Córka dorasta...
- Uczy się?
- Chodzi na korespondencję angielską.
- Będzie miała z tego pieniążki. A co ty? Ciągle sam?
- Wyobraź sobie.
- Myślisz może, że dlatego tak się zakonserwowałeś? Ha, ha, ha! Ale według mnie to nieprawda, że cnota konserwuje.
- Ja też w to nie wierzę.
- Racja. Prosit! - Podniósł kieliszek. Po wypiciu otarł usta serwetką. - Więc jednak nie ożeniłeś się?
- Nie.
- Chyba nie czekasz na powrót swej żony?
- Oczywiście, że nie.
- W takim razie powinieneś sobie namotać jakąś... ładną, szykowną, młodą... No, nie za młodą. Taką w sam raz. W naszym wieku lepiej mieć babkę w domu. Nie sądzisz?
- Masz rację.
- Oczywiście, że mam. Nie wiem, czy słyszałeś, że się ożeniłem.
- Ktoś mi o tym mówił.
- To nie znaczy, że ślubowałem cnotę. Ale moja żona jest taka, jaka powinna być. Z prezencją, z doświadczeniem. Wdowa. Posiada własny interes handlowy wcale nieźle prosperujący...
- Chyba na brak forsy nie narzekasz? A propos: czy to może twój mercedes tam na parkingu?...
- Mój. Na forsę, mój kochany, zawsze się znajdzie kieszeń. Ja tam dzieci nie mam, ale żona wniosła dwóch podhodowanych chłopców. Wiesz, takich, co to im już vespa nie wystarcza, ale patrzą za porschem.
- Wiem.
- Spróbuj tych raczków. Podobno oddano ci sprawę chłopców, którzy malowali swastyki na bóżnicy?
- Owszem. Siedzę nad nią.
- O tym także chciałbym z tobą pogadać. Jeden z moich pasierbów jest w to zaplątany.
- Jak się nazywa?
- Kahlmann, Martin Kahlmann.
- Wiem.
- Pojmujesz oczywiście, że to była zabawa.
- Niestety, narobiła hałasu.
- Rozumiem. Kazali ci znaleźć winnych?
- Tak.
- Ale przecież nie będziesz ciągnął przed sąd wszystkich. Dwóch, trzech wystarczy. Martin to głupi smarkacz. Matka go rozpuszcza, daje pieniądze... Na pewno napuścili go starsi. Wiesz, jak to bywało w szkole.
- Wiem. Tylko że twój pasierb, Max, jest spośród tamtych najstarszy.
- O, do diabła! Chciał zaimponować małym... Czasami młodsi kpią i dokuczają starszym, więc tak starszy, żeby zamknąć tamtych usta, rzuca się w jakąś głupią awanturę...
- Bardzo możliwe, że tak. Ale pojmujesz, że nie mogę zwolnić najstarszego, a oskarżać jedynie malców.
- Trochę masz racji... Z drugiej jednak strony powinieneś pamiętać o tym, gdzieśmy pracowali w czasie wojny...
- Chciałeś powiedzieć, gdzie ty pracowałeś?
- Pracowaliśmy obaj. Ty krócej, ja dłużej. Twoje szczęście, że cię postrzelili i mogłeś wrócić...
Przez chwilę pochylali się obaj w milczeniu nad talerzami. Zaczął Kiesel:
- Co to ma do rzeczy?
- To, że gdy dojdzie do sprawy i syn mojej żony będzie w niej głównym oskarżonym, pismaki zaczną się interesować moją osobą. Domyślasz się, że mam wrogów. Kto z nas ich nie ma? Więc... Nie byłoby dobrze, gdyby wygrzebali, że pracowałem w zarządzie GG...
- Niewątpliwie.
- Podniósłby się jazgot...
- To prawda. Zrozum jednak moje położenie. Ministerstwo żąda energicznego załatwienia sprawy. Telefonował do mnie sam minister...
- Nie wiem, co oni i co ty uważacie za energiczne załatwienie sprawy. Wyolbrzymianie jej?
Przerwali dyskusję, gdy nadszedł oberkelner. Za nim dwóch pomocników toczyło podręczny stolik. Zebrali talerze po przekąskach, a przygotowali inne, gorące. Kelner z namaszczeniem kładł na nie potrawy ze srebrnych półmisków.
- Teraz jedzmy - powiedział Groschke - potem będziemy gadali dalej. - Zatknął za kołnierz serwetkę i zatarłszy dłonie wziął się do indyka.
Jedli w milczeniu. Skończywszy, Groschke otarł usta i rzekł:
- A jakby się dobrali do mnie, toby się dobrali także do ciebie.
- Byłem w Krakowie niedługo... - Kiesel odłożył widelec.
- Niedługo, ale w gorącym czasie. Jeździliśmy, pamiętasz, na polowanie na tych, co uciekali. No i przecież ciebie wydelegowali do tych spraw zamojskich..