Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Ktoś więc podawał walizki z prze˝
działu, ktoś życzliwie i współczująco wołał: - Ach, niech pani zostawi to
na stacji - (to - niby Cyganiątko), ktoś powiedział: - Do widzenia!
- I co dalej?
- Bagaże do autobusu pewnie, co? - zapytał ktoś sennie.
Marianna odwróciła się szybko. Młodociany tubylec, przyodziany w obszar˝
pane pumpy, zaproponował jej swoje usługi. Zaniesie tobołki (tak nazwał bez
szacunku eleganckie walizy Marianny) do stacji autobusowej, za umówioną z
góry, dosyć przystępną cenę. A po drodze, jak zapewnił, można dostać mleka
dla dzieciaka, który znów zaczynał płakać.
- Tymczasem cumeleczek mu pani daj! - doradzał doświadczonym tonem przed˝
stawiciel miejscowej ludności.
- Ba - pomyślała biedna, znękana podróżniczka - dałabym mu nawet i tego
cumeleczka, gdybym wiedziała przede wszystkim, co to jest. - I chciała za˝
raz o to zapytać, ale nie było jej dane dowiedzieć się znaczenia dziwacznie
brzmiącego słowa, gdyż jak się okazało, autobus odchodzi za dwie minuty i
trzeba co prędzej wsiadać. Z tym wsiadaniem też zresztą nie było łatwo. We˝
wnątrz odrapanego dosyć wozu panował szalony tłok i nie było ani jednego
siedzącego miejsca. Dopiero jakaś zażywna paniusia ulitowała się nad Ma˝
rianną i trąciwszy w bok siedzącego obok młodego chłopaka, powiedziała: -
Wstańże, wstańże Kazku! bo tu kobieta z dzieckiem. - I zaraz wszczęła roz˝
mowę: - A pani dokąd, moja pani?
- Do Jagodnego - odpowiedziała Marianna złamanym głosem.
Rozdział #3
Jagodne
Gdybyż jeszcze tak się złożyło, że Marianna zajechałaby przed pusty ganek
i zaraz potem mogłaby udać się do dyrektorki szkoły, aby jej wyjaśnić całą
historię z Cyganiątkiem i prosić o pomoc w ulokowaniu podrzutka. Ale nie!
Perfidny los sprawił inaczej. Zupełnie jakby naumyślnie,»Mariannę oczekiwa˝
ło na ganku całe grono przyszłych koleżanek, roześmianych, rozbawionych i
beztroskich kandydatek na "przyszłe narzeczone", jak się wyraziła autorka
owego wspaniałego reportażu, który tak zachwycił Mariannę. Najwyraźniej hu˝
mor dopisywał im całkowicie, a widok nowej uczennicy, wlokącej się za chło˝
pakiem niosącym walizki i objuczonej wrzeszczącym dzieciakiem, wydał się im
co najmniej oryginalny, a w każdym razie nie pozbawiony dużej dozy specyfi˝
cznego wdzięku. Szczęście, że Marianna nie usłyszała żadnego z rzuconych
pod jej adresem dowcipów, bo na pewno znienawidziłaby Jagodne do końca ży˝
cia. Tę przysługę oddał jej zresztą zagłuszający wszystko swoim rykiem pod˝
rzutek.
- Cicho! no bądź już cicho! - zaklinała go ze łzami, ale na próżno! Syn
koczowniczego plemienia był w tym wypadku nieugięty i ani myślał przestać.
Wtem, poprzez krzyk dzieciaka, dobiegł do niej miły, wesoły głos: - Pani
do nas? do Jagodnego? do szkoły?
Jednocześnie czuć było w tym głosie takie lekkie, leciutkie zdziwienie.
- Tak, właśnie przyjechałam, przyjechałam z»Warszawy - usiłowała prze˝
krzyczeć swego pupilka nieszczęśliwa Marianna. I z jeszcze większą wyrazis˝
tością wyobraziła sobie w tej chwili, jak wygląda po tej pełnej niespodzie˝
wanych przygód podróży, w zestawieniu z tymi wszystkimi czysto ubranymi i
porządnie uczesanymi dziewczętami i wobec tej bardzo przystojnej pani, je˝
szcze zupełnie młodej, ubranej w skromną, prostą suknię ogrodową. To wszys˝
tko zdołała jeszcze Marianna zauważyć, mimo piekielnego zmęczenia i przy˝
gnębienia.
- Jestem Szelążkówna - wyjąkała wreszcie, korzystając z chwilowej przerwy
w ryku Cyganiaka, zainteresowanego widać nowym otoczeniem.
- Pewnie jesteś moje dziecko porządnie zmęczona podróżą - podjęła uprzej˝
mie ładna pani - zwłaszcza z takim krzyczącym bagażem. Czy to...
- To podrzutek!... - spiesznie wyjaśniła Marianna, rozglądając się bezra˝
dnie