Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Ubiór jego pobudzał jeszcze imaginację, i tak już rozbudzoną szczególnymi cechami zachowania i fizjonomii starca.
Dusza, ciało i suknie harmonizowały ze sobą w sposób, który wywarłby wrażenie na umysłach najchłodniejszych.
Miał na sobie rodzaj opończy z czarnego sukna, bez rękawów, opadającej do połowy uda, spiętej z przodu, ale tak, by szyja pozostała odsłonięta i nie krępował jej rabat.
Spencer i ciżmy były czarne.
Głowę nakrywał czarną aksamitną piuską, nieomal księżą, która odcinała się kolistą linią nad czołem, nie przepuszczając ani jednego włosa.
Była to żałoba najsurowsza, odzienie najposępniejsze, jakie mógłby nosić mężczyzna.
Gdyby nie długa szpada, zawieszona u boku, na skórzanym pasie widoczna przez rozcięcie w czarnej opończy, duchowny powitałby w nim brata.
Aczkolwiek wzrostu był średniego, wydawał się wysoki; ale, jeśli spojrzałeś na jego twarz, wydawał się olbrzymem.
- Godzina wybiła, łódź czeka, czemu nie schodzisz?
Na te słowa, wypowiedziane złą francuszczyzną, łatwo jednak dosłyszalne wśród ogólnej ciszy, coś zaszeleściło w drugim pokoju i młodzieniec zbiegł po schodach lekko, jakby sfrunął ptak.
Kiedy pojawił się Godfryd, dama oblała się purpurą, zadrżała, zadygotała i przysłoniła twarz białymi dłońmi.
Każda kobieta podzieliłaby z nią to wzruszenie, patrząc na chłopca lat mniej więcej dwudziestu, ale postaci tak szczupłej i delikatnej, że na pierwszy rzut oka wziąłbyś go za dziecko albo za przebraną dziewczynę.
Czarny płaski toczek, podobny beretowi baskijskiemu, uwydatniał śnieżną biel czoła, na którym jaśniał wdzięk i niewinność, wyrażając boską słodycz, odbicie duszy wypełnionej wiarą.
Imaginacja poetów rada byłaby doszukać się tam owej gwiazdy, którą na prośbę matki, nie pomnę już w jakiej bajce, wróżka i chrzestna zarazem naznaczyła czoło dziecka powierzonego, niby Mojżesz, falom rzeki.
Miłością promieniały złote kędziory spływające mu na ramiona.
Szyja, iście łabędzia, zalecała się bielą i prześliczną krągłością.
W oku bystrym, niebieskim i przezroczym przeglądało się jakby niebo.
Rysy twarzy, foremność czoła odznaczały się subtelnym wykończeniem, którym zachwyciłby się malarz.
Kwiat urody, co w twarzach kobiecych przyprawia nas o niewyczerpane wzruszenia, owa doskonała czystość owalu, świetlista aureola emanująca z umiłowanych lic kojarzyły się tutaj z odcieniami męskości, z energią młodzieńczą jeszcze, tworząc urocze kontrasty.
Twarz ta, słowem, przypominała melodię, która choć niema, przemawia do nas i nas pociąga; a jednak wpatrując się uważniej w te lica, odkrylibyśmy może rodzaj trwałego znużenia, jakie wyciska wielka myśl lub namiętność - zmatowiała już bowiem świeżość, dzięki której Godfryd przypominał młody liść rozwijający się w promieniach słonecznych.
Toteż kiedy spotkali się ci dwaj ludzie, nigdy jeszcze nie powstał kontrast gwałtowniejszy i ostrzejszy.
Rzekłbyś, że krzak słaby i wdzięczny zrodził się w starej wierzbie, ogołoconej przez czas, rozoranej piorunem, zmurszałej - w jednej z owych dostojnych wierzb, którymi zachwycają się malarze; nieśmiały krzaczek chroni się wśród nich przed burzami.
Jeden był Bogiem, drugi - aniołem; jeden był poetą, który odczuwa, drugi był poetą, który interpretuje; prorok cierpiący i rozmodlony lewita.
Obaj odeszli w milczeniu.
- Słyszałaś, jak zagwizdał na niego?
- zawołał sierżant, kiedy krok cudzoziemców przestał skrzypieć na piasku.
- Nie diabeł to ze swoim paziem?
- Uff - stęknęła sierżantowa - aż mnie w dołku ściskało!
Po raz pierwszy przyjrzałam się naszym gościom z taką uwagą.
Nieszczęście to dla nas, kobiet, że diabeł potrafi przyoblec twarz tak urodziwą!
- A pokrop go tylko wodą święconą, to zobaczysz, jak zamieni się w ropuchę!
- wrzasnął Tirechair.
- Idę opowiedzieć o wszystkim oficjałom.
Na te słowa dama ocknęła się z głębokiej zadumy; spojrzała na sierżanta, który wkładał już swój czerwono-niebieski kaftan.
- Dokąd tak spieszno?
- zapytała.
- Poinformować sprawiedliwość, że gościmy u siebie czarowników i dalej gościć ich nie mamy ochoty.
Nieznajoma uśmiechnęła się na to.
- Jestem hrabina Mahaut - oznajmiła wstając z dumą, od której sierżant zbaraniał.
- Nie waż się czynić najmniejszej krzywdy swoim lokatorom.
A szczególną czcią otaczać masz starca, spotkałam go u króla, twojego pana, i widziałam, jak grzeczne zgotował mu przyjęcie, popełniłbyś więc gruby błąd, szykanując go choć trochę.
Co zaś do mojego u was pobytu, nikomu ani słowa, jeśli wam życie miłe.
To rzekłszy, znów pogrążyła się w zadumie.
Po chwili jednak uniosła głowę, skinęła na gospodynię i obie poszły do pokoju Godfryda.
Piękna hrabina spojrzała na łóżko, krzesła, skrzynię, tapiserię, stół - i w oku jej zabłysło szczęście jak u wygnańca, który wróciwszy w rodzinne strony, siadł u stóp wzgórza i wpatruje się w stłoczone dachy swojego miasteczka.
- Jeśli okaże się, że mnie nie oszukałaś - powiedziała do Żakliny - obiecuję ci sto złotych dukatów.
- Ależ, proszę pani - odparła gospodyni - biedny aniołeczek jest ufny jak dziecko.
A to cały jego dobytek