Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Pomimo ponawiania prób powrót nie udaje się. Zostałem pozbawiony tej prastarej
umiejętności! Budzi się więc skrucha. Może byłem za bardzo przeświadczony o słuszności
swej nowej pozycji. Nie miałem do tego prawa – to oczywiste. Kara, jeśli miała być tym,
czym jest, przerasta moje zdolności adaptacyjne.
Chyba ruszyłem dalej, ponieważ stojąc nieruchomo, tylko się zastanawiałem. W tym błogim
stanie wysiłku fizycznego dotarłem jeszcze raz do wierzchołka i jakże śmieszne wydały mi
się wszystkie dotychczasowe problemy. Nie ma grupy – stwierdzam – bo jej nie widzę. A
była. Należy wobec tego jeszcze inaczej spojrzeć. Rozbolała mnie szyja, pojawiły się ciemniejące
w kształt motyli plamy przed oczami, słyszałem mocne pulsowanie krwi w skroniach.
Wszystko z powodu tego ruchu ograniczonego do dwóch kierunków. Pionowo i poziomo.
Zaraz! Przecież, skoro spojrzałem raz ukośnie i straciłem z oczu poprzednie punkty odniesienia,
to znaczy, że obecne współrzędne układu są też ustawione ukosem do poprzednich. Zatem,
jeżeli chcę je odzyskać, powinienem jeszcze inaczej. I najlepiej z ukosa, niedbale, jakby
nigdy nic. Lecz, czy rzeczywiście chcę je odzyskać, te poprzednie sympatyczne twarze, malowniczość,
chwilę bezpretensjonalności i odprężenia od wszelkich obowiązków, łącznie z
obowiązkiem bycia odprężonym, malowniczym i pozbawionym jakiegoś stylu? Pytań, jak
widać, miałem dosyć tego dnia. Dlatego być może postanowiłem przypomnieć sobie jeszcze
raz najważniejsze wydarzenia:
Zatrzymaliśmy się na kolejny wypoczynek, który nie był już takim samym popasem jak poprzednie.
Nikt nie wyciągał organek z kieszeni, nikt nie kołysał się w takt melodii płynącej z
małego radia tranzystorowego. Dokonywałem przeglądu twarzy i jak kamerzysta, z zawodową
wprawą wyróżniałem te, które coś wyrażały. Dopiero po pewnej chwili zdałem sobie
sprawę, że wszystkie właściwie wyrażają to samo: L Ę K. Nie jakiś metafizyczny czy też
konkretny, oparty o naturalne doznania strachu, ale lęk przed utratą tożsamości. Mówię
„wszystkie właściwie wyrażają to samo”, ponieważ nie skierowałem zainteresowania w swoją
stronę. Nie wiem, jak mogłem o tym zapomnieć. Jest to jednak fakt w jakaś sposób obiektywny.
Znalazłem się poza obserwacją. Ten rodzaj odosobnienia pozwolił mi być może na
43
swoistą nietykalność. Ja – co prawda – nie miałem takich zamiarów wobec grupy tak sympatycznej
i wspaniale zjednoczonej. Znalazłem się jednakże poza nimi, stały mi się obce ich
zainteresowania, pragnienia, myśli i uczucia. Mogłem odtąd rejestrować znaczenia i fakty
bez. samobójczego przekonania, że zdradzam coś lub kogoś. Zdarzyła się wprawdzie jakaś
anemiczna próba buntu, lecz zrezygnowałem świadomy swojej nowej pozycji oraz faktu, że
oznaczałoby to w danym wypadku próbę podporządkowania swojej sprawozdawczej egzystencji
omawianej grupie.
Tymczasem grupa najwyraźniej niecierpliwiła się. Domagała się dalszego ciągu relacji, bez
której – co tu dużo mówić – nie istniała. Nasza wzajemna zależność nie polegała przecież na
tym że wybraliśmy się razem na wycieczkę do podmiejskiego lasu.
Siedziałem oto na pniu drzewa, przechylałem się niedbale do tyłu i mówiłem:
– Cenię Waszą młodość i zapał, rozumiem znaczenie malowniczego charakteru, jaki nosicie.
Nie sądźcie, że z wysokości swojego miejsca nie jestem w stanie należycie ocenić Waszej
wartości. Znamy też – mówiłem, utożsamiając się z jakąś inną grupą – Wasz rozsądek, który
jest Waszą siłą. Dlatego liczymy na rozumne poparcie naszych planów, które nikogo innego,
tylko Was i niczego innego, tylko Waszego dobra dotyczą. Nieprawdziwość tych deklaracji
była zbyt oczywista, bym mógł pominąć konieczny element buntu. Zatem na twarzach dziewczyny
programowo zachwyconej i T. programowo nieufnego pojawił się strach. Jakie inne
uczucia miotały bądź jakie inne uczucia nie miotały nimi, albo: czy można mówić o uczuciach
bez wyodrębnienia pojedynczych egzemplarzy? Czyż cała ta rzekomo urocza grupa nie
jest zbyt słabym wymysłem, aby zaistnieć jak należy?. Mocno, tak mocno, że prawie rzeczywiście
albo bardziej niż rzeczywiście. Jeżeli oni nie istnieją w chwilach mojej słabości, gdy
wyobraźnia i tak ledwo zipie i domaga się odpoczynku, to gdzie jest moje miejsce? Jeżeli to
jest tak, że raz zapoczątkowywana zabawa w kreację, doprowadzona do ostateczności, przeradza
się w akt kremacji, to gdzie mam odszukać siebie? Jeżeli pobłądziłem, jestem skłonny
prosić o wybaczenie wszystkich tych, którym mogłoby na tym zależeć. Trywialna prawda,
jakobym zgubił w lesie podczas spaceru grupę moich przyjaciół, czy też uczniów i odtąd zajmuję
się szukaniem jakiegoś możliwie fantastycznego wyjaśnienia – nie ma szans przetrwania.
Rozstaliśmy się wtedy na zawsze – to prawda. Nie spotykamy się wieczorami na. długie,
oszalałe ze zmęczenia i wyczerpania rozmowy. Świt nie zastaje nas przy oknach, podpatrujących
pierwszą zmianę – biegnącą do tramwajów i autobusów. A niedzielne przedpołudnia nie
są przeznaczone na wędrówki po lesie podmiejskim, gdzie uprawiało się lekki dydaktyzm
przyrodniczy