Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
- Może to tylko chwilowa przerwa w dostawie prądu. Wiedział, że mówi bzdury. Nie włączą światła, zanim nie naprawi się wszystkiego, a to może stać się dopiero za parę tygodni. Kolejna elektrownia poddała się krabom.
Było okropnie duszno, nie pomagały otwarte całkowicie okna. Zaczęli się dusić. Dianę miała rację, nie powinni byli jechać tym tunelem, ale Sid nigdy nie przyznałby się głośno do błędu. Nawet przed samym sobą z trudem to wyznawał. Kit kręcił się na tylnym siedzeniu.
- Gdzie jesteśmy, mamusiu?
- Utknęliśmy w korku, kochanie. Pośpij jeszcze trochę, a jak się obudzisz będziemy już w drodze do wujka Alfa.
115
- Ale ja nie mogę spać, mamo. Za gorąco mi.
- No to siedź cichutko, synku. Nie możemy na razie ruszyć. - W tym momencie tunel oświetliło kilka mocnych świateł. To niektórzy kierowcy wpadli na pomysł zapalenia reflektorów. Kilkanaście silników zastartowało. Nie wolno było dopuścić do wyładowania akumulatorów. Sid zakasłał gwałtownie i szybko zasunął szyby w samochodzie. Tak czy inaczej wyglądało na to, że się uduszą.
- Co za palanty! - krzyknął. - Niechże powyłą-czają te silniki. Do tego jeszcze nic nie widać.
Powiedziawszy to, Sid umilkł. Do jego uszu dobiegał dziwny dźwięk. Początkowo myślał, że to niesprawny silnik któregoś z samochodów tak klekocze, ale po chwili zdał sobie sprawę, że to nie to. Klekot przybliżał się. KLIK-KLIK-KLIK.
- Co to takiego? - Dianę odwróciła głowę, chcąc spojrzeć przez tylną szybę, ale światła półciężarówki stojącej za nimi oślepiły ją.
- Bo ja wiem... - Sid ściskał kierownicę mokrymi od potu dłońmi. - Według mnie to jakiś młot pneumatyczny. Może to odgłos robót, drogowych przez które sterczymy tu jak idioci.
Śmiechu wart argument nie był w stanie przekonać nawet małego Kita.
- Tato - zachrypiał blondasek - tak stukają te kraby... Widziałem. Pokazywali je w popołudniowych wiadomościach.
Dianę Warrener zmartwiała; wiedziała, że jej syn mówi prawdę. Dźwięk był coraz mocniejszy, wyraźnie słyszeli zgrzyt i łomot, tak jakby te ogromne stworze-
116
nią przechodziły po blaszanych pudłach rezonansowych. Hałas potęgował się z każdą sekundą. Kraby szły przez tunel Blackwell!
Przerażone wrzaski dobiegły z samochodów stojących z tyłu, zatupotały kroki; ludzie wyskakiwali z samochodów, kilku biegło po dachach samochodów.
- Sid - Dianę chwyciła kurczowo ramię męża. - Musimy uciekać!
Tym razem Sid nie sprzeczał się. Wydostali się z trudnością na zewnątrz, ciągnąc za sobą rozespanego Kita. Dookoła nich było pusto. Tylko we trójkę pozostali w tym zaśmieconym niepotrzebnymi nikomu samochodami grobowcu. Światła niektórych samochodów pozostały zapalone, tworząc wielkie, złowrogie cienie na ścianach. Nagle Kit potknął się i upadł z krzykiem.
- Co ci się stało Kit? - Dianę uklękła przy dziecku. Nic nie widziała, słyszała tylko jego jęk.
- Moja noga... mamo, moja noga!
- Pokaż - Sid odepchnął żonę i jasny promień latarki oświetlił trupio bladą twarz chłopca i wykrzywioną nogę.
- On chyba... złamał nogę!
- Nie! - krzyknęła histerycznie Dianę - Nie! To niemożliwe!
- Potknął się o zderzak ciężarówki i upadł. - Sid delikatnie wsunął dłonie pod ramiona i kolana syna. Widział jak Kit zaciska wargi z bólu.
- Muszę go nieść. Spokojnie Kit. Uspokój się synku, nie myśl o niczym. Warrener z trudem podniósł się trzymając w ramionach syna i głośno wes-
117
tchnął. Przypomniały mu się ostatnie badania w szpitalu. Okazało się, że ma przepuklinę, ale pewnie do operacji, o której mówiono mu wtedy, nigdy nie dojdzie.
- Weź latarkę, Di. Idź przede mną i oświetlaj mi drogę.
Dianę Warrener zrobiła, jak jej polecono. Strumień światła drgał raz po raz; jej omdlała ze strachu dłoń ledwo trzymała ciężką latarkę. Dianę nie wiedziała, jak daleko zdoła ujść, czuła, że może upaść lada chwila. Musiała się pozbierać, od tego zależało ich życie. Boże, dlaczego to właśnie oni musieli tutaj zostać? Przecież pewnie nie wszystkim udało się stąd uciec.
Straszliwe, metaliczne dźwięki odbijały się echem po tunelu. Zgrzyt miażdżonej stali dobiegał już zewsząd. Kraby ciągnęły wraki samochodów, po których przeszły i ciskały nimi o ściany. Łoskot stawał się coraz silniejszy: armia potężnych skorupiaków deptała, roznosiła w drzazgi i prasowała resztki samochodów wielkimi odnóżami. Grzechot dziesiątek par szczypców stawał się coraz to głośniejszy.
Dianę dusiła się. Nogi krwawiły. Każdy wdech sprawiał jej potworny ból, każdy krok był torturą. Tak dawno już nie pokonywała większych odległości niż te między sklepem a domem. Sid charczał z wyczerpania, nie miał siły wydusić z siebie słowa. Od czasu do czasu jęczał Kit. Cała trójka była wycieńczona do granic wytrzymałości. Potworny dźwięk za nimi zamiast milknąć stawał się coraz głośniejszy. Odgłos rozrywanego metalu był czymś strasznym.
118
Trudno zapomnieć dźwięk, jaki wydaje metal drapany paznokciami. Jako mała dziewczynka raz tylko spróbowała sama drapać bok szkolnego autobusu i od tego czasu bała się usłyszeć podobny odgłos. Zatrzymała się i oświetliła latarką idącego za nią męża z chłopcem w ramionach. Światło zaczynało słabnąć. Wydawało jej się, że tak jak świeca tworzy na ścianie przedziwne cienie, tak dzieje się i teraz - w słabnącym świetle latarki. Chyboczące się cienie, większe niż zwyczajne samochody osobowe, wycinały sobie drogę przez stojące jeden za drugim pojazdy.
Trzask, łomot, zgrzyt, brzęk. Kraby z wielką furią roznosiły wszystko co napotkały.
Dianę krzyknęła. Sid próbował biec, ale potknął się i prawie upuściłby syna, gdyby nie oparł się o coś w ostatniej chwili. Kraby zauważyły ich. Jak sądziła Dianę, one widziały od dawna i wiedziały, że ta trójka należy już do nich, choćby nie wiadomo jak szybko uciekała.
Dobiegło ich wściekłe sykanie i z daleka zobaczyli palące złością, nienawiścią i żądzą krwi czerwone oczy. Kraby potrzebowały świeżego, ciepłego jeszcze, ludzkiego mięsa!
- Nie uda się nam! - Dyszała Dianę z trudem opanowując chęć uwieszenia się Sidowi na ramieniu.
- Boże, Sid, co my teraz zrobimy? - Gdyby tylko •udało im się ocalić Kita! Niech kraby pożrą ich oboje. Ale jak można pertraktować z szatanem!
- Nie mogę... - Sid Warrener doszedł do granicy wytrzymałości