Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
- Co tu się dzieje, na Boga? - wrzasnął sierżant, wyskakując na zewnątrz z latarką w ręku. - Otwórzcie bramę! Gdzie są moi ludzie?
Babak podbiegł do bocznej bramy i odryglował ją.
W kokpicie ręce Erikkiego poruszały się tak szybko, jak to możliwe; przeszkadzała mu rana na przedramieniu. Pot spływał mu po twarzy, mieszając się ze strużką krwi cieknącą spod naderwanych plastrów na uchu. Wyczerpany długim biegiem z północnego skrzydła z zawiniętą w dywan, nafaszerowaną tabletkami Azadeh, łapał kurczowo oddech, przeklinając wskaźniki zegarów, które nie dość szybko podnosiły się w górę. Zobaczył, że w apartamentach Hakima zapaliły się światła i z okien wychylają się głowy. Przed wyjściem z ich sypialni ogłuszył niezbyt mocnym uderzeniem Minę. Miał nadzieję, że jej zbytnio nie skrzywdził. Zrobił to zarówno w swoim, jak i w jej interesie, żeby nie wszczęła alarmu i żeby nie oskarżono jej o udział w zmowie. A potem zawinął Azadeh w dywan i zatknął kukri za pasek.
- No, szybciej! - warknął, ponaglając wskaźniki.
Przy głównej bramie dostrzegł dwóch ludzi w policyjnych mundurach. Helikopter znalazł się nagle w snopie światła i Erikki poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Nie myśląc wiele złapał stena, wysunął lufę przez okno i mierząc wysoko, nacisnął spust.
Czterej mężczyźni rozpierzchli się. Kule odbiły się rykoszetem od filarów bramy. Sierżant upuścił w panice latarkę, przedtem jednak zdążyli zobaczyć leżące na ziemi, nieruchome ciała kaprala i jego kolegi i doszli do wniosku, że obaj nie żyją. Kiedy strzały umilkły, sierżant ruszył na czworakach do bramy i pobiegł do samochodu po M16.
- Strzelaj, na Boga - wrzasnął policyjny kierowca.
Podniecony Babak pociągnął za spust, strzelając na oślep. Kierowca wybiegł nierozważnie na otwartą przestrzeń, żeby zabrać latarkę, ale cofnął się, gdy z helikoptera padły następne strzały.
- Syn przeklętego ojca...
Cała trójka schroniła się w bezpiecznym miejscu. Kolejne kule rozbiły latarkę.
Erikki zdawał sobie sprawę, że jego plan nie powiódł się; dwieściedwunastka stała na ziemi niczym cel na strzelnicy. Zabrakło mu czasu. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy nie dać za wygraną. Wskazania zegarów były zdecydowanie za niskie. Ale potem opróżnił cały magazynek, strzelając w stronę bramy i z mrożącym krew w żyłach pierwotnym wrzaskiem otworzył przepustnice. Obciążone maksymalnie silniki zawyły wściekle, a on pchnął drążek skoku, poderwał helikopter o kilka cali w górę i z podniesionym wysoko ogonem skoczył do przodu. Płozy zazgrzytały po dziedzińcu. Maszyna opadła w dół, odbiła się i w końcu zawisła niepewnie w powietrzu. Przy bramie kierowca wyrwał strzelbę z rąk strażnika, wychylił się zza filaru i widząc, że śmigłowiec odlatuje, pociągnął za spust.
Wyrwany ze snu hałasem silników, półprzytomny po zażyciu tabletek, Hakim-chan wychylał się z okien swojej sypialni na piętrze. Przy nim stał jego ochroniarz Margol. Na ich oczach dwieściedwunastka omal nie wpadła na drewnianą szopę, zerwała płozami fragment jej dachu, a potem z trudem uniosła się w górę. Za murami stał policyjny samochód; w światłach jego reflektorów widać było sierżanta, który brał na cel śmigłowiec. Hakim życzył mu, żeby spudłował.
Erikki usłyszał, jak pociski przeszywają metal, i modlił się, żeby nie uszkodziły nic ważnego. Przechylił niebezpiecznie maszynę, chcąc oddalić się od zewnętrznych murów i schować za gmachem pałacu. Zwinięty dywan, w którym ukryta była Azadeh, zsunął się z fotela i oparł o stery. Przez moment Erikki stracił kontrolę nad śmigłowcem, a potem używając całej swojej siły odsunął dywan na bok. Poczuł, że otworzyła mu się rana na przedramieniu.
Lecąc tylko kilka stóp nad ziemią, okrążył północne skrzydło i ruszył w stronę przeciwległego muru, niedaleko chaty, w której stary chan ukrył Rossa i Guenga. Zabłąkany pocisk przebił drzwi z jego strony i trafił w tablicę przyrządów, tłukąc szkło