Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Nawet rozczochrane włosy zostały umyte i uczesane, tak że ich mokre, kręcone końce dotykały garba. Skóra w tym miejscu różniła się od tej, która pokrywała resztę ciała. Śmierdziel nigdy nie widział się w lustrze, lecz już dawno wyczuł palcami, że jest ona gruba i twarda, prawie jak paznokcie, z grzebieniem poprzez środek pleców, którego mógł dotknąć tylko przy bolesnym przekrzywieniu. Czucie w tym miejscu było niewielkie, prawie żadne. Woda przestała się lać i drzwi ponownie się otworzyły. Jednak kosmiczny przybysz nie wywlókł go, tylko wyciągnął ramię i mocno przycisnął kciuk do ściany. Przedtem była woda, teraz pojawił się wiatr, ciepły, osuszający. Zrozumiawszy cel jego podmuchu. Śmierdziel zaczął się powoli obracać. Nawet włosy, które tak gładko przylegały do głowy, zaczęły podfruwać w górę i na boki. Po chwili podmuch ustał i gdy chłopiec spojrzał rozczarowany w górę, wyłoniła się ręka mężczyzny ze zwiniętym kawałkiem tkaniny. Garbus odebrał ten tobołek i rozwinął go. Była to tunika, czysta, biała, z delikatnej wełnianej tkaniny nie znanej żadnemu żebrakowi z Obrzeży. Być nakarmionym, czystym i mieć na sobie całe ubranie - w najśmielszych marzeniach Śmierdziel nigdy nie posunął się tak daleko. Szponiaste palce z żalem głaskały fałdy miękkiego materiału. Jeden spacer w znane mu ciemności i to okrycie padnie łupem silniejszych. Wyszedł z miejsca kąpieli mrugając. Od bardzo dawna jego oczy nie roniły łez. Gdzieś w zakamarkach pamięci pozostało wspomnienie czasu, gdy spazmy dławiły gardło i wstrząsały ciałem, gdy istniał tylko ból, ból... coraz większy ból. Potem nadszedł dzień, gdy drzwi pozostały nie strzeżone, ponieważ Śmierdziel był już bezużyteczną, nieznaną rzeczą, niepotrzebną nikomu. Zebrał siły, by się wyczołgać i rozpocząć życie w ciemnościach. Ale był też okres wcześniejszy, lecz tak odległy, że już prawie zapomniany. Czystość i ubranie przywołały to wspomnienie. Jednak zaraz potem zrodził się strach tak głęboki, że chłopiec rzucił się na podłogę i skulił, czekając na nadejście tego, co przerwało tamte dobre chwile. Głowę rozsadzały przerażające myśli... - Czemu tak się boisz, maleńki? Nie podniósł wzroku. Te słowa nie sprawiały bólu głowy, ale przecież kogo może interesować, co stanie się ze śmieciem z Obrzeży albo jaka jest jego przeszłość? - Nas to interesuje, maleńki. I nie masz się czego bać. Śmierdziel z wysiłkiem uniósł głowę, przechylając ją na bok. - Jestem Śmierdziel - powiedział to i tak myślał. Myślał o podłości, która nadała mu to imię. - W żadnym razie. Jesteś tym, za kogo się uważasz, maleńki. Czy ty sam nazywasz siebie tym określeniem, oznaczającym odpady i smród? Była zbyt bystra, domyśliła się, wiedziała. Rękami zakrył twarz, nie potrafił jednak ukryć swoich myśli, które oboje mogli wyłowić, tak jak Toggor wygrzebuje kawałki mięsa z wnętrza muszli. - Faree? - Kobieta wymówiła to imię na głos. Teraz go wyśmieją i wypchną czym prędzej w zapadający zmrok, na Obrzeża, gdzie będzie mu jeszcze trudniej niż przedtem przez to, że na chwilę się stamtąd wyrwał. - Śmierdziel! - poprawił głośno, a jego głos przeszedł niemal w pisk. - Śmierdziel! - Może przywołanie tego imienia pomoże uniknąć szyderstw i drwin. Kobieta uklękła, tak że nie musiał nawet za bardzo wykrzywiać głowy, by widzieć jej twarz. Dłońmi delikatnie dotknęła koślawych ramion. - Faree. Trzymaj się tego, co masz od narodzin. Nie zgadzaj się na to, co narzucają ci tacy, którzy nic nie widzą. Garbus potrząsnął głową. Co ktoś, kto żyje w luksusie, może wiedzieć o życiu na Obrzeżach. - Nie pochodzisz ze Świata Granta? - odezwał się mężczyzna. Zadrżał. Naprawdę nie wiedział, skąd pochodzi. Odległą przeszłość przysłoniły cierpienia i strach, które przyszły potem. - Jestem Śmierdziel. - Musiał się tego trzymać, odejść od tego oznaczało stanąć nagim i bezbronnym naprzeciw zbirów z Obrzeży. Widział już słabych kopanych i bitych na śmierć za to, że odważyli się pokazać choć odrobinę własnego charakteru. Poczuł szarpnięcie za tę czystą tunikę, która miał na sobie. Spojrzał w dół i zobaczył, jak Toggor wczepiony pazurami w tkaninę próbuje wspiąć się do góry. Nigdy przedtem chłopiec go nie trzymał, ale nic nie było w stanie obudzić w nim strachu czy obrzydzenia. - Dobrze. - Nie słowo, lecz uczucie sygnalizowane przez smaksa owionęło go ciepłem. Było to jak krzyk. Może to niewiele, lecz w tej krótkiej chwili smaks potrafił cieszyć się rozkoszami życia. Śmierdziel też chciałby poczuć taką radość i odprężenie. - Możesz, jeśli chcesz. Spojrzał zdziwiony na kobietę, która wciąż przed nim klęczała. - Jeżeli potrafisz porozumiewać się z tym bratem... - Rozejrzała się i podniosła wzrok na mężczyznę, który natychmiast otworzył jeszcze jedne drzwi. To, co weszło tanecznym krokiem, było stworzeniem, jakiego Śmierdziel nigdy jeszcze nie widział, choć przecież schronienia udzielały mu tylko istoty o dziwacznych kształtach. Pośród takich dziwolągów jego własna pokraczność zdawała się mniej rzucać w oczy. - Yazz. Jestem Yazz. - Dźwięczało w myślach, gdy przybysz paradował wokół garbusa i wydawał ostre dźwięki. Był o głowę wyższy od chłopca. Cztery smukłe, złotobrązowe nogi podtrzymywały krągłe boki i brzuch z ulizanymi włosami. Głowa była trójkątna. Grzywa z gęstwą kędzierzawych włosów opadała na wielkie oczy i łukiem porastała długą, wysmukłą szyję i ramiona. Te uważnie przyglądające się Śmierdzielowi oczy były jaskrawo czerwone, jak klejnoty, które mogłyby zdobić lorda, a w lekko uchylonym pysku widać było lśniące czystością złotożółte zęby, o kilka tonów jaśniejsze od futra. Jego cienki ogon kiwał się na boki. Po chwili Yazz stanął nieruchomo, przyglądając się Śmierdzielowi. - Kim jesteś, bracie? - Przechylił głowę na bok, by lepiej przyjrzeć się chłopcu - Nie... jest was dwóch. - Widocznie zauważył Toggora. - Duży, mały. Różni. Co...? Słowa docierały do umysłu bez przeszkód, lecz z mniejszą siłą niż mowa podróżnych z kosmosu. - Jestem... - Śmierdziel zaczął odpowiadać ł nagle się zawahał. Nigdy przedtem nie musiał wyjaśniać, czym jest: fatalną pomyłką w świecie, który uznał go za śmiecia. - Jestem... ja... - bąkał tępo. - To... - Wziął smaksa znów w obie ręce. - To jest Toggor. On jest smaksem. To, że odpowiadał na pytania czegoś, co wyraźnie było zwierzęciem, nie wydawało się dziwniejsze od całej reszty zdarzeń, które nastąpiły, odkąd spotkał tych dwoje. - Co robisz? - spytał Yazz. Ta istota przepełniona była czymś, co garbus bardzo niejasno odebrał jako zadowolenie... szczęście... choć zdefiniowanie szczęścia nie było w jego mocy. Co on robi? Walczy, żeby żyć, i każdego dnia znajduje mniej przyczyn do podejmowania tej walki. - Ja..

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Bez niej nikt nie może żyć spokojnie i nikt nie może żyć bezpiecznie...
  • ANTONI Na przykład? SEWERYN Goła! ANTONI Och! SEWERYN ( przedrzeźniając) Och! Dobre sobie to „och”!… Powiadam: romantyk jesteś, my się nigdy nie zrozumiemy,...
  • Kuba go chwycił, podsadził do okna i krzyknął: — A teraz smaruj do pracy, bo cię majster obtańcuje! Kowalczyk wyskoczył z okna na równe nogi, a Kuba jak gdyby nigdy nic...
  • pozbawić wymaga dopełnień w bierniku i dopełniaczu: (ktoś) pozbawił (kogoś, czegoś), np...
  • A to nas, Persów, oskarża się o opilstwo, tylko dlatego że używamy haomy do celów rytualnych; nigdy nie spotkałem Persa, który piłby tyle co niektórzy Ateńczycy...
  • W Bruku czekają mnie hańba i poniżenie, może już nigdy nie będzie mi dane zająć się uczciwą pracą, ale żadną miarą nie mogę podejmować zobowiązań w imieniu mojego pana...
  • Przed sobą na wysokości kolan miał niski stolik, na którym stał przezroczysty kubek, dzban z wodą i przezroczysty talerz pełen małych, białych, gąbczastych sześcianów o...
  • Wkrótce byłoby za późno, wbiegł więc poza dwór i własnego konia, który w gotowości stał, pochwyciwszy, pędem z nim ku łaźni skoczył - wołając, ile miał siły, a raczej krzycząc...
  • Czas wlókł się w nieskończoność, miałem wrażenie, że ta noc nigdy się nie skończy, choć wiedziałem, że skończy się aż za szybko...
  • I wobec tych potęg czuł się taki mały i zagubiony: zdało mu się, że najlepsze, co może teraz zrobić, to zaszyć się gdzieś, gdzie go nikt nie odnajdzie i modlić się o szybki koniec...