Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Usiłując objąć to umysłem, wkrótce zrozumiałem, że choć podatna na zużyte metafory -
105
nazywana oceanem, nieboskłonem, numerycznym odwzorowaniem boskiej woli - giełda rzeczywiście jest czymś więcej niż tylko rynkiem akcji. Dzięki swojej złożoności i nieustającym zmianom, dwudziestoczterogodzinna sieć systemów transakcji była niczym innym, jak szablonem ludzkiej świadomości, a elektroniczny rynek być może stanowił pierwszą nieśmiałą próbę stworzenia zbiorowego układu nerwowego, globalnego mózgu. Co więcej, w tamtej chwili wydawało mi się, że odkryłem interaktywną kombinację kabli, mikrochipów, obwodów, komórek, receptorów i synaps, umożliwiającą uzyskanie zbieżności między umysłem a siecią elektroniczną- byłem podłączony i naładowany, mój umysł był żywym fraktalem, lustrzanym odbiciem większej sprawnie funkcjonującej całości.
Przypomniałem sobie, że tego rodzaju osobiste objawienia (wypisane, powiedzmy, na ciemnym niebie, jak chciałby Nathaniel Hawthorne) są specjalnością ludzi niezrównoważonych i chorych na umyśle. Ale ze mną musiało być inaczej, wszystkie moje wnioski na pewno dało się udowodnić - w końcu po sześciu dniach w Lafayette miałem za sobą nieprzerwane pasmo sukcesów, a na koncie zgromadziłem ponad milion dolarów.
Tego wieczoru poszedłem z Jayem i kilkoma innymi chłopakami na drinka do knajpy na Fulton Street. Po wypiciu trzech piw, wypaleniu kilku papierosów i wysłuchaniu niezliczonych mądrości dotyczących day--tradingu postanowiłem puścić parę spraw w ruch - uznałem, że nadszedł czas to i owo zmienić. Zdecydowałem się wpłacić zadatek na mieszkanie - większe od tego, w którym mieszkałem do tej pory, i położone w innej dzielnicy, może w Gramercy Park czy nawet Brooklyn Heights. Postanowiłem też wyrzucić wszystkie stare ciuchy, meble i inne rzeczy, których tyle nagromadziło się przez lata, i kupić tylko to, co najbardziej niezbędne. Co najważniejsze, uznałem, że pora dać sobie spokój z day-tradin-giern i zająć się czymś na większą skalę, może zarządzaniem finansami, obsługą funduszy wysokiego ryzyka czy rynkami globalnymi.
Grałem na giełdzie dopiero nieco ponad tydzień, nie miałem więc pojęcia, od czego zacząć, ale w mieszkaniu, jak na zawołanie, czekała na mnie wiadomość od Kevina Doyle'a.
- Cześć, Eddie, tu Kevin. Słyszę o tobie same ciekawe rzeczy Co tv wyczyniasz? Zadzwoń.
Nawet nie zdejmując kurtki, podniosłem słuchawkę i wykręć iłem jego
numer.
106
- Halo.
- No co takiego słyszałeś? Chwila ciszy.
- Chodzi o Lafayette, Eddie. Wszyscy o tobie mówią.
- O mnie?
- Tak. Byłem dziś na lunchu z Carlem i paroma innymi osobami i w czasie rozmowy ktoś wspomniał, że słyszał plotki o pewnej firmie day-tradingowej z Broad Street... i o jakimś spekulancie, który osiąga fenomenalne wyniki. Po lunchu zasięgnąłem języka, no i padło twoje nazwisko.
Uśmiechnąłem się do siebie.
-Tak?
— A to jeszcze nie wszystko. Później znów rozmawiałem z Carlem i powiedziałem mu, co usłyszałem. Bardzo go to zaciekawiło, a kiedy wspomniałem, że jesteś moim dobrym znajomym, stwierdził, że chciałby cię poznać.
- To świetnie, Kevin. Powiedz mu, że się zgadzam. Kiedy tylko mu będzie pasowało.
- Masz czas jutro wieczorem?
- Jasne.
- Zaraz oddzwonię. Natychmiast się rozłączył.
Podszedłem do kanapy, usiadłem i rozejrzałem się. Wkrótce się stąd wyniosę- najwyższy czas. Wyobraziłem sobie przestronny elegancki salon domu w Brooklyn Heights. Widziałem siebie stojącego przy wykuszo-wym oknie wychodzącym na jedną z tych wysadzanych drzewami ulic, którymi często spacerowaliśmy z Melissąw drodze z Carroll Gardens do miasta; ba, nawet myśleliśmy o tym, by zamieszkać w tej okolicy. Cran-berry Street. Orange Street. Pineapple Street.
Znów zadzwonił telefon. Wstałem, przeszedłem przez pokój i podniosłem słuchawkę.
- Eddie, tu Kevin. Drink jutro wieczorem? W Orpheus Room?
- Super. O której?
- O ósmej. Ale może spotkajmy się pół godziny wcześniej, uzgodnimy parę spraw.
- Jasne. Odłożyłem słuchawkę.
Kiedy tak stałem z ręką na słuchawce, zaczęło mi się kręcić w głowie i na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami. Potem, nie zdając sobie sprawy z tego, że w ogóle się ruszyłem - nagle zauważyłem, że jestem na
107
drugim końcu pokoju i wyciągam rękę do oparcia kanapy, by złapać nowagę.
row-
Dopiero wtedy zorientowałem się, że od trzech dni nic nie jadłem.
12
Przyszedłem do Orpheus Room przed Kevinem i usiadłem przy barze. l Zamówiłem wodę sodową.
Nie wiedziałem, czego się spodziewać po tym spotkaniu, ale nie wątpiłem, że będzie ciekawie. Nazwisko Carla Van Loona nie schodziło z łamów gazet i magazynów przez całe lata osiemdziesiąte, było wręcz synonimem tamtej dekady i właściwego jej bezkrytycznego uwielbienia chciwości. Może ostatnimi czasy rzeczywiście stał się cichy i nieśmiały, ale wtedy był zaangażowany w kilka głośnych przedsięwzięć na rynku nieruchomości, w tym w budowę gigantycznego i kontrowersyjnego biurowca na Manhattanie. Uczestniczył też w kilku najsłynniejszych wykupach kredytowanych, a także w niezliczonych fuzjach i przejęciach.
W tamtych czasach Van Loon i jego druga żona, dekoratorka wnętrz Gabby De Paganis, nie opuszczali żadnej imprezy charytatywnej i gościli na poświęconych wyższym sferom stronach każdego numeru magazynów „New York", „Quest" i „Town and Country". Ja widziałem w nim członka galerii postaci rodem z komiksów - wraz z takimi ludźmi, jak Al Sharpton, Leona Helmsley i John Gotti - kształtujących życie publiczne tamtej epoki, życie, o którym wieści tak łapczywie chłonęliśmy każdego dnia, by potem pod byle pretekstem toczyć o nich niekończące się dyskusje i rozbierać je na czynniki pierwsze