Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Może tak będzie najlepiej, pomyślał leniwie, czas iść na spotkanie Stwórcy. Tak, właśnie tak. Idę do Ciebie, Jezu, zapłacić za swoje grzechy. Niech się tak stanie. Niby dlaczego miał żyć, skoro jego rodzina zginęła, a więc i dla niego najlepsza będzie śmierć. Właśnie tu, na autostradzie, w ciemnościach nocy. Właśnie tu odbierze sobie życie.
Dyszał ciężko, zlany potem, wpatrzony obłąkańczym spojrzeniem w przestrzeń. Dalej, naprzód, zrób to. To najlepsze rozwiązanie. Szybka śmierć, zatrzaskująca raz na zawsze wrota świadomości.
Spocone ręce ślizgały się na kierownicy i w jakimś momencie auto zaczęło tańczyć na drodze. Zadziałał instynkt samozachowawczy i Barrett oderwał się od samobójczych myśli. Opanował auto i starał się bardziej na chłodno rozważyć sytuację. Ciekawe, czy dziennikarze już wiedzą? Czy mówią o nim w radiu i w telewizji? Ile mu poświęcają czasu antenowego?
Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się zaraz o tym przekonać. Barrett włączył radio.
.. .w chwili obecnej policja ściga burmistrza Wallace'a Barretta autostradą Indian Nation osiemdziesiąt mil na południe od Tulsy. Burmistrz pędzi z ogromną szybkością i chyba z trudem panuje nad kierownicą. Zupełnie nie zwraca uwagi na znaki dawane przez policję. Z miejsca zbrodni dostajemy sprzeczne informacje. Jedno tylko jest pewne: żona burmistrza Wallace'a Barretta Caroline i ich dwie córeczki, ośmioletnia Alysha i czteroletnia Annabelle, zostały zamordowane. W miarę napływu nowych wiadomości, będziemy podawali je na bieżąco.
Barrett wyłączył radio, żeby nie przypominało mu o tym, co starał się za wszelką cenę wyrzucić z pamięci, i skoncentrował się na sytuacji na drodze. Policja daje mu jakieś znaki? O czym do diabła mówił ten facet? Spojrzał w lusterko. Oślepiające reflektory auta uderzyły go wprost po oczach. Gdy wjechał na kolejne wzgórze i mógł zobaczyć za sobą szerszą panoramę, naliczył jeszcze przynajmniej cztery pary ostrych świateł. Więc rzeczywiście już go namierzyli. Nie zajęło im to dużo czasu.
Otwierając okno znów stracił panowanie nad kierownicą i samochód zaczął jechać jeszcze większymi zygzakami. Do środka wdarł się ostry wiatr, który zagłuszył wszystkie inne dźwięki. Mimo to aż nazbyt wyraźnie słyszał z tyłu ryk megafonu:
- Tu policja! Proszę natychmiast zjechać na pobocze! Polecenie pochodziło z radiowozu, który niemal przyssał się do jego por-sche'a, zachowując jednakże na tyle bezpieczną odległość, żeby przy dziewięćdziesięciu milach na godzinę nie spowodować kolizji. Barrett usłyszał kolejny
ryk megafonu, choć tym razem nie był w stanie odróżnić słów. Ale i tak nie miało to znaczenia, ponieważ nie mógł się zatrzymać, po prostu nie mógł.
Jechać... j echać... tylko j echać, nic więcej...
Nagle z otaczającej go wrzawy dźwięków wyłowił nowy, który wprawdzie już od pewnego czasu był obecny, ale dopiero teraz zwrócił uwagę burmistrza -pulsujący szum dobiegający z góry.
Uniósł oczy. Tak jak się spodziewał, tuż nad nim leciał helikopter. O ile jednak nie mylił go wzrok, nie należał do policji. Widniały na nim jakieś błyszczące, rozmazujące się w mroku litery. Ktoś wołał z niego przez megafon, starając się przekrzyczeć szum. Z trudem rozumiał słowa.
- Panie burmistrzu, słyszy mnie pan?!
„Panie burmistrzu"? Ach, no oczywiście. Tak zwracali się do niego zwykle dziennikarze. Mógł się od razu domyślić. A skoro oni wiedzą, gdzie jest, wie również całe miasto.
- Panie burmistrzu! - krzyknął ktoś znów z helikoptera. - Czy to pan jest sprawcą?
Jezus Maria, oni o wszystkim wiedzą! Pewnie mają kamery, najnowszy model, na podczerwień, i ogląda go całe miasto! Jego szaleńczą ucieczką, jego tragedię, można sobie oglądać siedząc spokojnie przed telewizorem. Tak, nie ma wątpliwości: mają kamery, przynajmniej dwie, bo tyle właśnie widział migocących czerwonych światełek. Szkoda, że nie okazali mu tyle zainteresowania na ostatniej konferencji prasowej.
Usłyszał, że policja zajęła się dziennikarzami, próbując nakłonić ich do przerwania pościgu helikopterem. Ale nic to nie dało i po chwili znów zajęli się tylko Barrettem.
- Proszę natychmiast zjechać na pobocze!
Barrett zamknął okno, niby po co miał ich słuchać. Musiał się zastanowić, co dalej. Co do cholery miał robić?
Jedno jest pewne, choćby nie wiem jak się starał, nie zgubi pościgu. Jednocześnie coraz bardziej zbliżał się do szlabanu przy wjeździe na autostradę