Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Razem z Pomocnikiem w szalonym pośpiechu dokończyliśmy pakowania i nareszcie znalazłem się w siodle - z pustym żołądkiem.
Po tylu porannych zajęciach byłem naprawdę głodny. Pomocnik popatrzył na moją skwaszoną minę ze współczuciem i kiwnął głową, bym podjechał bliżej. Pochylił się do mnie.
- Wszyscy ją znają. - Wzrokiem wskazał lektykę wielmożnej pani Tymianek. - Ten jej poranny smród to już legenda. Biały Pukiel mówi, że podróżowała dużo z księciem Rycerskim... Ma krewnych we wszystkich sześciu księstwach i wyraźnie się nudzi. Żołnierze dawno już się nauczyli trzymać od niej z daleka, bo inaczej od razu ma dla nich jakieś bzdurne polecenia. Aha, i Biały Pukiel przesyła ci to. Powiedział, że spróbuje codziennie rano coś dla ciebie odkładać, bo dopóki jej usługujesz, nie znajdziesz czasu na spokojny posiłek..
Podał mi dwie pajdy żołnierskiego chleba przełożone trzema plastrami zimnego tłustego bekonu. Smakowało wyśmienicie. Kilka pierwszych kęsów przełknąłem łakomie.
- Wracaj no tu! - zaskrzeczała nagle wielmożna pani Tymianek z wnętrza lektyki. - Co ty tam robisz? Na pewno paplesz o lepszych od siebie, już ja was znam, hultaje. Wracaj na swoje miejsce! Jak masz mi usługiwać, skoro się wałęsasz nie wiadomo gdzie?
Pośpiesznie ściągnąłem wodze Sadzy i wróciłem na miejsce przy lektyce. Przełknąłem spory kawałek chleba z bekonem.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić, pani? - zdołałem spytać.
- Nie odzywaj się z pełnymi ustami - burknęła. - I przestań mi przeszkadzać. Co za gamoń!
I tak się to ciągnęło. Droga wiodła wzdłuż wybrzeża. Jechaliśmy powoli; dotarcie do Zatoki Sieci zajęło nam pełne pięć dni. Minęliśmy dwa małe miasteczka, poza tym podziwialiśmy omiatane wiatrem klify, mewy i łąki, a od czasu do czasu grupki poskręcanych skarłowaciałych drzew. Dla mnie jednak były to obrazy piękne i pełne cudów, gdyż każdy zakręt drogi odsłaniał przede mną krajobraz, którego nigdy wcześniej nie widziałem.
Im dłużej trwała nasza podróż, tym bardziej wielmożna pani Tymianek mnie tyranizowała. Czwartego dnia wylewał się z niej nieustający strumień skarg, na które nic nie mogłem poradzić. Lektyka za mocno kołysała i przez to było jej niedobrze. Woda, którą przyniosłem ze strumienia, była zbyt chłodna, a ta z moich bukłaków - za ciepła. Jeźdźcy przed nami podnosili za dużo kurzu i robili to celowo, tego była pewna. I miałem im powiedzieć, by przestali śpiewać nieobyczajne piosenki. Spełniając wciąż rozkazy, nie miałem czasu na myślenie o tym, czy zabijać, czy nie zabijać księcia Rozumnego, nawet gdybym chciał się nad tym zastanawiać.
Rankiem piątego dnia ujrzeliśmy dymy Strażnicy Zatoki. Około południa mogliśmy dostrzec większe budynki i wieżę strażniczą usytuowaną na skałach nad miastem. Leżało ono na zupełnie innym terenie niż Kozia Twierdza. Prowadząca do niego droga wiła się szeroką doliną. Niebieskie wody zatoki otwierały przed nami horyzont. Plaże były piaskowe, łodzie rybackie płytkie, a statki miały płaskie dna. Po raz pierwszy też ujrzałem śmiałe czółna, które unosiły się na fali niczym mewy. Strażnica Zatoki nie miała głębokiej przystani, jak ta w Koziej Twierdzy, więc nie była ważnym portem ani centrum handlowym, a jednak wydała mi się ogromnie sympatyczna.
Książę Rozumny wysłał na nasze spotkanie gwardię honorową, więc kiedy doszło do wymiany formalnych grzeczności ze strażą przednią księcia Szczerego, powstało kolejne opóźnienie.
- Jak dwa psy, co się obwąchują pod ogonami - zauważył Pomocnik cierpko.
Stając w strzemionach mogłem widzieć dosyć daleko i obserwować oficjalne spotkanie. Niechętnie pokiwałem głową.
W końcu znowu ruszyliśmy w drogę i wkrótce jechaliśmy ulicami Strażnicy Zatoki.
Wszyscy skierowali się prosto do zamku księcia Rozumnego, tylko Pomocnik i ja byliśmy zobligowani do eskortowania lektyki wielmożnej pani Tymianek bocznymi uliczkami ku pewnej gospodzie, w której starsza dama koniecznie chciała się zatrzymać. Sądząc z miny pokojówki, gościła tu już uprzednio. Pomocnik zabrał konie i lektykę do stajni, a ja musiałem jeszcze odprowadzić wielmożną panią, ciężko uwieszoną na moim ramieniu, do pokoju. Zastanawiałem się, co też ona jadła tak obficie przyprawionego, że każdy jej oddech był dla mnie ciężką próbą. W drzwiach zwolniła mnie nareszcie, grożąc miliardem kar, gdybym nie wrócił dokładnie za siedem dni. Współczułem pokojówce, gdyż jeszcze dobrze nie wyszedłem z gospody, a już dobiegał mnie podniesiony głos wielmożnej pani Tymianek, która perorowała o złodziejskich ciągotach pokojówek, z jakimi miała do czynienia w przeszłości, oraz instruowała dziewczynę dokładnie, jak sobie życzy mieć pościelone łóżko.
Z lekkim sercem wskoczyłem na Sadzę i zawołałem do Pomocnika, żeby się pośpieszył. Po krótkim galopie ulicami miasta zdołaliśmy jeszcze u wrót zamku dołączyć do końcówki orszaku. Strażnica Zatoki wznosiła się na płaskim terenie, nie dającym naturalnej osłony, więc została otoczona łańcuchem umocnień i fos, które musiałby pokonać wróg, zanimby dotarł do grubych kamiennych murów twierdzy. Pomocnik powiedział mi, że najeźdźcy nigdy nie przedostali się poza drugą fosę, i ja mu uwierzyłem.
Robotnicy, którzy dokonywali napraw fortyfikacji, spoglądali w zachwycie na przybywającego do Strażnicy Zatoki następcę tronu.
Wraz z zamknięciem bram rozpoczęła się kolejna długotrwała ceremonia powitalna. Ludzie, konie i wszelkie inne stworzenia, wszyscy utknęli w południowym słońcu, podczas gdy książę Rozumny i Strażnica Zatoki witali wysłannika króla. W końcu jednak zagrały rogi i szmer oficjalnych formułek zastąpiło poruszenie wśród ludzi i zwierząt, gdy szeregi przed nami poszły w rozsypkę.
Jeźdźcy zsiadali z koni, a ludzie księcia Rozumnego, którzy nagle znaleźli się między nami, pokazywali nam, gdzie napoić zwierzęta, gdzie możemy się rozłożyć na noc oraz - co najważniejsze dla każdego żołnierza - gdzie się umyć i zjeść. Razem z Pomocnikem poprowadziliśmy do stajni Sadzę i kucyka. Wtem usłyszałem swoje imię i odwróciwszy się ujrzałem, jak Znak z Koziej Twierdzy wskazywał mnie komuś w barwach księcia Rozumnego.
- To tamten. To on jest Bastard. Hej, Bastard! Dostatek mówi, że masz się stawić u księcia Szczerego. Lew jest chory. Pomocnik, ty zabierzesz Sadzę.
Poczułem się, jakby mi ktoś wyrywał jedzenie spomiędzy zaciśniętych szczęk. Pomny dobrych rad Brusa, wziąłem głęboki oddech i zaprezentowałem Dostatkowi miły wyraz twarzy. Wątpię, by ten odstręczający człowiek cokolwiek zauważył