Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
I do portu;
blisko. Kiedy przyp³ynie statek, bêdzie pan wiedzia³
pierwszy. Ten gwizd poderwa³by na nogi umar³ego.
Zmêczenie nap³ywa³o potê¿nymi falami. Sytemu
wreszcie i znu¿onemu Bergowi zamyka³y siê oczy.
- Na zewn¹trz stoi mój motocykl. Chcia³bym go zo
stawiæ w bezpiecznym miejscu.
Karczmarka klasnê³a w rêce.
- Za domem mam wiatkê. Zmieœci siê akurat. Tam
mu bêdzie bezpiecznie jak na parkingu w raju.
Lars skin¹³ g³ow¹.
Wszystko mi jedno, pomyœla³. Bylebym móg³ siê
umyæ i wyspaæ.
- Bêdê móg³ wzi¹æ k¹piel? - upewni³ siê.
W³aœcicielka podpar³a siê pod boki.
- Pewnie. Jest wanna i mnóstwo gor¹cej wody.
Zostajê, pomyœla³ Grabie¿ca. Nawet jeœli pokój bê
dzie zupe³na nor¹.
Nie by³. Okaza³ siê ma³y i schludny, z oknami wy-
chodz¹cymi wprost na nabrze¿e. Tej nocy Bergowi do
snu gra³ niski, gniewny szum morza.
Rano obudzi³ siê wypoczêty. Wyjrza³ przez okno, ale
Zgodnie z oczekiwaniami ¿adnego statku nie zobaczy³.
Niebo mia³o kolor cyny, a morze, granatowe i szare,
t³uk³o gniewnie o nabrze¿e.
Berg zjad³ œniadanie, wypi³ kubek porz¹dnej, moc-
nej herbaty i zastanowi³ siê, co dalej. Móg³ wróciæ do
pokoju i le¿eæ na ³ó¿ku, gapi¹c siê w sufit. Móg³ zajrzeæ
do ogrodu i strawiæ tam trochê czasu. Albo spróbowaæ
lic przespaæ. Ale ¿adna z tych opcji nie wydawa³a siê
92 Maja Lidia IMJSSCIMJY.J..,
kusz¹ca. Pogoda nie by³a dramatycznie brzydka. Deszcz
nie pada³, w powietrzu wisia³a tylko drobna m¿awka,
wiatr trochê os³ab³, wiêc Lars postanowi³ obejrzeæ so-
bie miasto.
- Niech pan idzie na targ - poradzi³a za¿ywna kar-
czmarka. - Tam siê zawsze coœ dzieje. Sprzedaj¹ egzo
tyczne ró¿noœci, s¹ opowiadacze i brzuchomówcy, ma
gicy pokazuj¹ sztuki, uœmiaæ siê mo¿na.
Dlaczego nie, pomyœla³ Lars. Mo¿e dowiem siê cze-
goœ o Zakonie.
- Daleko to? - spyta³.
Potrz¹snê³a g³ow¹.
- Nie, sk¹d. Minie pan plac przy katedrze, przejdzie
przez most, a potem zapyta. Ka¿dy powie.
- Dziêki - rzuci³ zdawkowo.
Wychodz¹c, zajrza³ pod wiatê na ty³ach domu.
Achilles sta³ gdzie trzeba, suchy i bezpieczny.
Berg przeszed³ siê trochê nabrze¿em, a potem skrê-
ci³ miêdzy kamienice. Drogê na plac katedralny zna-
laz³ bez trudu. Poranna m¿awka minê³a, ale powietrze
wci¹¿ by³o ciê¿kie od wilgoci. Co zdawa³o siê wcale nie
przeszkadzaæ przekupniom. Towary wylewa³y siê z wi-
tryn i drzwi sklepów bezpoœrednio na ulicê. Pstre wo-
dospady tkanin zwiesza³y siê nawet z okien na piê-
trach.
Zanim Lars dotar³ do katedry, odmówi³ kupna
trzech par butów, nieprzemakalnej kurtki z prawdziwej
owczej we³ny, paczki szafranu i butelki bimbru, rekla
mowanego jako prawdziwa szkocka sprzed Przesilenia.
Ale ci¹g kramów i stoisk koñczy³ siê nagle wra
z wyznaczon¹ kocimi ³bami granic¹ placu, na który
niczym wyrzut sumienia tkwi³a ruina koœcio³a, jakby
budynek emitowa³ ponure, mistyczne pole si³owe. Jed-
nak tym razem przed wejœciem do katedry zebra³a siê
spora grupa ludzi. Ubrani w d³ugie, ciemne stroje nieœli
w rêkach zapalone œwiece albo wysokie ¿erdzie zwieñ-
czone ciê¿kimi wyszywanymi p³atami materia³u. Z tych
osobliwych sztandarów smutnym wzrokiem spogl¹dali
na wiernych mê¿owie w fioletowych szatach, przystro-
jeni w lœni¹ce nimby. Dzier¿yli w d³oniach splecione
wê¿e lub zakrwawione miecze.
Milcz¹cy t³um sta³ wpatrzony w zamkniête drzwi
koœcio³a. Tylko jeden mê¿czyzna, zapewne kap³an,
ubrany w czerwony postrzêpiony strój, nieprzyjemnie
przypominaj¹cy katowski, mówi³ coœ podniesionym
g³osem, gestykuluj¹c ¿ywo.
Grabie¿ca zatrzyma³ siê. To pewnie wyznawcy, po-
myœla³. Dlaczego nie wejd¹ do œrodka?
Poryw wiatru za³opota³ ciê¿kimi materiami chor¹g-
wi. Z³ociœci i purpurowi œwiêci zadr¿eli, jakby z lêku.
Wê¿e splot³y siê nerwowo, zafalowa³y wyszywane ceki-
nami korabie.
Kap³an krzykn¹³ wysokim g³osem, wierni opadli na
kolana, a wrota koœcio³a rozwar³y siê z trzaskiem.
Szeroko otwarte, okute odrzwia ukaza³y ciemne
wnêtrze. Przez otwór w dachu wpada³ md³y, rozmyty
snop œwiat³a. W prezbiterium, tam, gdzie powinien
Itaæ o³tarz, miêdzy smuk³ymi trzonami kolumn tkwi³
IB rdzewia³y wrak samolotu. Skrzyd³a maszyny rozwie-
ra³y siê na kszta³t szeroko roz³o¿onych ramion. Ogon
I od³amanymi statecznikami stercza³ w górê. Str¹co-
ny prawie sto lat wczeœniej bombowiec wygl¹da³ jak
94 Maja Liuia iNu^a^y..,..-
odwrócony krzy¿. Szyderczy symbol zapowiedzianej i
zrealizowanej apokalipsy.
Berg poczu³ dreszcz wzd³u¿ krêgos³upa.
Nic dziwnego, ¿e ludzie nie lubi¹ tu przychodziæ,
mrukn¹³ do siebie.
Kap³an w czerwieni zacz¹³ zawodziæ jêkliwie, wy-
znawcy pochylili g³owy, powtarzaj¹c s³owa modlitwy.
Nikt nie przest¹pi³ progu.
Wygl¹daj¹, jakby bali siê wejœæ, zastanowi³ siê. Mo¿e
uwa¿aj¹ to miejsce za przeklête. Ciekawe, o co tak usil-
nie prosz¹? O upadek Mistrzów Blasku? O powrót daw-
nego porz¹dku?
Nagle ceremonia wyda³a mu siê przygnêbiaj¹ca.
Szkoda zachodu, pomyœla³. Gdyby dobry Bóg mia³
coœ do powiedzenia w tej kwestii, interweniowa³by za-
wczasu.
Wsadzi³ rêce w kieszenie i d³ugimi krokami prze-
maszerowa³ przez plac. W najbli¿szej uliczce spyta³ ja- ?
kiegoœ przechodnia o drogê na bazar i us³ysza³, ¿e w³aœ-
ciwie jest prawie na miejscu.
Rzeczywiœcie, za rogiem zaczyna³o siê targowisko,
ale Lars zd¹¿y³ ju¿ straciæ ochotê na spacer. Snu³ siê
miêdzy straganami, ogl¹da³ popisy akrobatów, przez
chwilê s³ucha³ opowiadacza, lecz ten streszcza³ jak¹œ s
zawi³¹ i nudn¹ historiê rodzinn¹. Min¹³ dwa obwoŸne
lalkowe teatry i jeden stragan z marionetkami. Niektó-
re lalki by³y piêkne, precyzyjnie wykonane i starannie ;
ubrane, ale wiêkszoœæ stanowi³y toporne kukie³ki byle
jak sklecone ze szmat i kawa³ków drewna