Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Wyciągnęła rękę - szukała go, a jej łono pełne było dzieci, jego dzieci. Wystarczyło mrugnąć kątem oka, dać znak i natychmiast - jakie szczęście! Jak zmieniłoby się jego życie, jak stałoby się ludzkie! To była właściwa droga, tak! Wróciłby do Nazaretu, do domu swej matki, pojednałby się ze swymi braćmi. Zbawić świat, umrzeć za rodzaj ludzki - to tylko szaleństwo młodości, obłęd. Ale dzięki Magdalenie, niech Bóg ma ją w swojej opiece, zostanie wyleczony, wróci do swego warsztatu, podejmie na nowo swoje ukochane rzemiosło, znowu będzie robił pługi, kołyski i koryta, będzie miał dzieci i stanie się mężczyzną, głową rodziny. Wieśniacy będą go szanować i wstawać z miejsc na jego widok. Będzie pracował przez cały tydzień, a w sobotę będzie chodził do synagogi w czystej odzieży utkanej dla niego z lnu i jedwabiu przez żonę Magdalenę, w kosztownej chuście na głowie i ze złotą obrączką ślubną na palcu; w synagodze będzie miał miejsce pośród starszyzny, usiądzie i będzie słuchał spokojnie i obojętnie, podczas gdy kipiący gniewem, na wpół obłąkani faryzeusze i uczeni w Piśmie będą pocili się i męczyli nad odczytywaniem Pisma. Będzie chichotał i patrzył na nich ze współczuciem. Dokąd ich to zaprowadzi, tych żałosnych teologów! On odczytał Pismo spokojnie, ale nieomylnie biorąc sobie żonę, płodząc dzieci, robiąc pługi, kołyski i koryta...
Otworzył oczy i ujrzał pustynię. Gdzie się podział dzień! Słońce znowu chyliło się ku horyzontowi. Wąż, z piersią przylepioną do piersi Jezusa, czekał. Syczał cicho, kusząco; w wieczorne powietrze popłynęła czuła, rzewna kołysanka. Cała pustynia kołysała go i śpiewała mu jak matka.
- Czekam... Czekam... - zasyczał lubieżnie wąż. - Już noc. Zimno mi. Zdecyduj się. Skiń głową, a otworzą się przed tobą bramy raju. Zdecyduj się, mój kochany. Magdalena czeka...
Pustelnika sparaliżował strach. Już miał otworzyć usta, by powiedzieć "tak", gdy poczuł, że ktoś spogląda na niego z góry. Przerażony uniósł głowę i zobaczył w powietrzu dwoje oczu, jedynie dwoje oczu, czarnych jak noc, i dwie białe brwi, które poruszały się i dawały mu znaki: "Nie! Nie! Nie!" Serce Jezusa ścisnął skurcz. Spojrzał ponownie w górę, błagalnie, jakby chciał zawołać: "Zostaw mnie w spokoju, udziel mi swej zgody, nie gniewaj się!" Ale oczy nabrały okrutnego wyrazu, a brwi zadrgały groźnie.
- Nie! Nie! Nie! - zawołał wtedy Jezus, a dwie wielkie łzy spłynęły z jego oczu.
W tej samej chwili wąż zwinął się, odkleił od niego i wybuchnął ze stłumionym hukiem. W powietrzu zawisł smród.
Jezus upadł na twarz. Jego usta, nozdrza i oczy były pełne piasku. W głowie miał pustkę. Zapominając o głodzie i pragnieniu, szlochał - szlochał, jak gdyby jego żona i wszystkie dzieci umarły, a całe jego życie legło w gruzach.
- Panie, Panie - wyszeptał gryząc piasek. - Ojcze, czy nie masz litości? Bądź wola Twoja: ile razy już ci to mówiłem, ile razy jeszcze powiem? Przez całe życie będę drżał, opierał się i powtarzał: Bądź wola Twoja!
W ten sposób, szepcząc i łykając piasek, zapadł w sen, a gdy zamknęły się oczy jego ciała, otworzyły się oczy duszy i ujrzał zjawę w postaci węża, tak grubego jak ciało człowieka i tak długiego, że rozciągał się z jednego krańca nocy na drugi. Wąż leżał rozwinięty na. piasku, a jego szeroka, jasnoczerwona paszcza była otwarta. Naprzeciwko paszczy skakała drżąca, bogato ubarwiona kuropatwa, na próżno usiłująca rozwinąć skrzydła i uciec. Posuwała się naprzód chwiejnym krokiem, wydając ciche, słabe piski, a jej pióra były zjeżone ze strachu. Nieruchomy wąż z rozwartą szeroko paszczą wlepił w nią ślepia. Nie spieszył się; był pewny swojej zdobyczy. Kuropatwa zbliżała się stopniowo, prosto ku jego paszczy, potykając się na swych ugiętych nóżkach. Jezus stał bez ruchu i patrzył, drżąc tak samo jak kuropatwa. O świcie ptak dotarł w końcu na miejsce. Drżąc nadal rozejrzał się szybko dookoła, jakby szukając pomocy, a potem nagle wyciągnął szyję i wszedł do środka głową naprzód, ze złączonymi nogami. Paszcza zamknęła się. Jezus wciąż widział kuropatwę, tę kulkę z pierza i mięsa, i jej czerwone nóżki, przesuwającą się stopniowo w kierunku brzucha potwora.
Przerażony zerwał się na równe nogi. Pustynia była morzem wzburzonych, różowych fal.
Wschodziło słońce.
- To Bóg - wyszeptał, wstrząsany drżeniem. - A kuropatwa to...
Załamał mu się głos. Nie miał siły dokończyć. Szepnął tylko w głębi duszy: .
- ... dusza człowieka. Kuropatwa to dusza człowieka!
Godzinami rozważał tę myśl. Wzeszło słońce i rozpaliło piasek; przeniknęło jego czaszkę, przedostało się do jego wnętrza i spaliło mu umysł, gardło i pierś. Jego wnętrzności wisiały jak winogrona pozostawione na krzakach po jesiennym winobraniu. Język przywarł mu do podniebienia, skóra schodziła płatami odsłaniając kości, a końce jego palców stały się zupełnie sine.
W jego wnętrzu czas skurczył się do uderzeń serca i rozrósł do rozmiarów śmierci. Nie odczuwał już ani głodu, ani pragnienia; nie pożądał już żony ani dzieci. Cała jego dusza skupiła się w jego oczach. Widział - i to było wszystko: widział