Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Ta wysoka dziewczyna, tak łagodna, silna, z otwartą i szczerą fizjonomią,
nie mogła kryć zdrady w głębi swej istoty. Od pierwszej chwili Julia przeczuwała w
tej dziewczynie swego sprzymierzeńca, licząc wreszcie i na przykry charakter męża,
który od pierwszej chwili wywierał na każdym wst rętne wrażenie.
Gdy pani wyszła z kuchni, nakazując zapalić lampkę, nastawić samowar i podać
filiżanki, Kaśka wstała z podłogi, na której dotąd klęczała, i przez chwilę
stała z twarzą w dłoniach ukrytą.
Pani wychodząc powiedziała: "pośpiesz się, moje dziecko!" a powiedziała
tonem łagodnym, niknącym wśród ciemnej przestrzeni.
Moje dziecko!
Od śmierci swej matki Kaśka nie słyszała tego słowa. Teraz duszą i ciałem należy
do tej dobrej kobiety, której głos drga jeszcze pod niskim kuchennym sufitem i płynie
napełniając powietrze miłą wonią.
I z łakomstwem dziecięcym upaja się Kaśka tą nazwą, tak drobną wobec jej olbrzymiej
postaci i szerokich ramion. Zmoczona spódnica, ku dołowi obciągnięta, leje ze siebie
całe strugi brudnej wody, która ze szmerem deszczu spada na podłogę. Kaśka stoi
wśród ciemności, odurzona słodyczą zasłyszanego słowa. Cały ten dzień, tak
przykry z powodu brutalności mężczyzn, rozwiał swą smutną szatę w dźwięku słowa
płynącego z ust kobiety.
Moje dziecko!
To słowo przepełniło serce Kaśki rozkoszą nieokreśloną i skuło jej silną postać
nierozerwalnym łańcuchem posłuszeństwa. W tej krótkiej chwili Kaśka straciła swą
wolę i stała się maszynką w palcach swej pani. Było w tej przemianie dużo z
uległości zwierzęcia domowego które chętniej biegnie do ręki przynoszącej mu cukier
niż do ręki obciążonej batogiem.
Gdy Kaśka weszła z samowarem do jadalnego pokoju, uderzył ją na wstępie niezwykły
widok. Na wyplatanym krześle, przy okrągłym stole siedział pan obłożony mnóstwem
wielkich książek. Żółtą i chudą jak u kościotrupa ręką przewracał sinawe
kartki, od góry do dołu zabazgrane, pokreślone, z kolumnami cyfr na marginesach.
Książek tych było ze dwanaście, wszystkie jednej wielkości, zniszczone, z
pozaginanymi rogami i zrudziałą okładką. Leżały one na ziemi, stały oparte o nogę
stołu, zajmowały blat, rozkładały swe ogromne kwadratowe ciała, ubrane w kamlotową
sukienkę. Pan, pogrążony w jakichś poszukiwaniach, podnosił się na krzesełku, gdy
nie mógł wzrokiem doścignąć wierzchu karty. U okna siedziała w milczeniu pani, z
głową zwróconą na zewnątrz pokoju.
Zdawała się być pogrążoną w myślach, martwą i nieruchomą. Pokój jadalny,
niewielki, kwadratowy, z oknem wychodzącym na dziedziniec, był pusty i świecił nagimi
ścianami, pomalowanymi w orzechowe róże na tle żółtym. Niewielki kredens, staruszek,
ze spaczonymi drzwiczkami, rysował swój kontur i z pewną nieśmiałością tulił się
do ściany. Niska sofa pokryta zniszczoną ceratą i kilka wyplatanych krzeseł stanowiły
całe umeblowanie pokoju. Przez uchylone drzwi można było dojrzeć sypialnię,
oświeconą blaskiem gasnącej świecy.
Dwa łóżka jednakowej wielkości, pokryte ciemnymi kapami, migały się w żółtawym
światełku. Sypialnia łączyła się z salonikiem, którego drzwi prowadziły wprost na
schody tak zwane frontowe. Przedpokoju nie było.
Gdy Kaśka wchodziła do jadalni, pan, nie odwracając nawet głowy i nie odrywając oczu
od książek, mówił coś do żony, a głos jego, piejący i chrapliwy, z głuchym
świstem obijał się o ściany pokoju.
- Znalazłem, jest! O!... Kupiony w roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym trzecim,
dwunastego sierpnia, o godzinie trzeciej po południu. Patrz! Zapisany. Samowar blaszany,
z galeryjką i kominkiem. Cena reński i centów osiemdziesiąt. Oddany Julii z Weissów
Budowskiej, żonie mojej, i służącej Małgorzacie Przybylak. Chodź! Czytaj sama!...
Był nowy, zupełnie nowy. Tu! Niżej!... podpisałaś się sama własnoręcznie.
"Samowar zupełnie nowy przyjęłam, Julia z Weissów Budowska". Teraz powiedz,
czy to nie twoje pismo? No! Powiedz!...
I drżącymi ze złości palcami wodził po zapisanej stronicy, na której rzeczywiście
widniał wielkimi literami napis: "Samowar blaszany itd." Julia nie odpowiadała
wcale. Siedziała nieruchoma, spoglądając w ciemną, olbrzymią przestrzeń, rysującą
się za oknem. Pomimo późnej pory, oko mogło jeszcze rozróżnić mury koszar i wysoki
nasyp kolejowy, oświetlony gdzieniegdzie latarnią budnika