Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Problemem jest samotność, gdyż
do uszkodzonego beaconu nie można dolecieć w hiperprzestrzeni - po prostu
nie wiadomo dokąd ma się lecieć - toteż trzeba podróżować w klasycznej
przestrzeni, co niekiedy trwa długie miesiące.
Zgodnie z tą regułą wziąłem namiar na najbliższy czynny beacon i
wybrałem przybliżone koordynaty Alfy Centauri. Gdy znalazłem się ponownie
w normalnym świecie, wylazłszy ze środka niczego, okazało się, że nieźle
trafiłem - komputer stwierdził, że normalna podróż przyświetlna potrwa
sześć tygodni. Nie mam pojęcia skąd był tego taki pewien, ale komuś
musiałem przecież zaufać, toteż chcąc nie chcąc zgodziłem się z nim i
poszedłem spać.
W tym czasie prawie zakończyłem korespondencyjny kurs nukleoniki i
przebudowałem po raz dwudziesty moją karierę. Kursu tego nie robiłem
bynajmniej dla zaspokojenia moich zboczonych ambicji. Powód był o wiele
bardziej prozaiczny - firma podwyższała pensję w miarę zdobywania
dodatkowych specjalności przez konserwatorów. Oszalały funkcjonalizm!
Oczywiście ten kretyn włączył alarm planetarny, gdy smacznie spałem, a
Alfę Centauri ledwie było widać na ekranie. Elektroniczny sadysta! Tym
niemniej, gdy osiągnęliśmy parkingową drugiej planety, na której ponoć
zbudowano ten beacon, byłem w miarę przytomny. Ze starożytnych szpargałów
po parogodzinnym wysiłku wywnioskowałem lokalizację, ale kształtu samego
beaconu nie byłem już w stanie odgadnąć. Zresztą poza informacjami, że
jest to bagnisko - tropikalna planeta - niewiele z tych papierów wynikało.
Koordynaty stanowiłyby niezłą zagadkę dla bardziej lotnych umysłów niż
mój. W takiej robocie jak moja człowiek szybko uczy się dbać o własną
skórę, toteż wysłałem na rekonesans Szperacza, sam pozostając poza
atmosferą. Jako punkty orientacyjne, ci dowcipnisie z zeszłych wieków
podały dwa szczyty górskie - beacon miał być pomiędzy nimi. Po sześciu
godzinach latania Szperacz namierzył fragment pasujący do tego opisu.
Obniżyłem go i zająłem się oglądaniem doliny leżącej między tymi
szczytami. Obraz zafalował, zgasł, po czym na ekranie wyłoniła się
wstrząsająca w swym ogromie kamienna piramida. Posłałem Szperacza na parę
okrążeń okolicy, tak w celu zaspokojenia wyobraźni, jak i w celu
przeszukania. W promieniu dziesięciu mil jedyną rzeczą, która wystawała
ponad błota w sposób zauważalny, była piramida. Ale to nie był mój beacon.
Z nudów opuściłem Szperacza trochę niżej, aby móc lepiej obejrzeć to
kuriozum. Budowla była z ciosanego kamienia, surowa w swej prostocie,
nigdzie śladu jakiegokolwiek ozdobnika czy innej dupereli. Na samym
szczycie znajdował się pokaźny zbiornik z wodą. Zaskoczyłem dopiero po
paru chwilach. Poleciłem Szperaczowi stale krążyć wokół piramidy i
zacząłem szukać w dokumentacji. Po chwili byłem już w domu - beacon Mark
III miał na górze zbiomik wody służący do chłodzenia reaktora. Wniosek był
wstrząsający - jeśli zbiomik tu jest, to cała reszta też - wewnątrz.
Tubylcy, którzy oczywiście nie zostali nawet wzmianką zaszczyceni przez
tego idiotę, który sporządzał dokumentację, zbudowali po prostu małą
piramidkę wokół aparatury. Ponowny rzut oka przekonał mnie o słuszności
tej tezy - ściany piramidy, pięknie teraz widoczne, gdyż Szperacz latał w
kółko o jakieś dwadzieścia metrów od jej boków, oblepione były ferajną.
Były to półtorametrowe jaszczurki, obdarzone bez wątpienia inteligencją,
gdyż zajmowały się właśnie próbami strącenia Szperacza za pomocą strzał i
innych kamlotów. Przerwałem im tę radosną twórczość, włączając
automatycznego pilota na kurs powrotny do statku. Po wykonaniu tej
istotnej czynności zrobiłem sobie zasłużonego drinka. Faktem jest, że
miałem na swoim koncie niezłe osiągnięcia, jak dotąd - nie dosyć, że
znalazłem aparaturę, co prawda wewnątrz kamiennej budowli (ale to jest już
szczegół techniczny), to jeszcze dość skutecznie rozwścieczyłem te
stworki, które ją zbudowały. Świetny początek, który, jak sądzę
zapoczątkowałby u silniejszego ode mnie alkoholizm. Całe szczęście, że już
mi to nie zagrażało.
Konserwatorzy omijają wszelkie lokalne cywilizacje jak rejony objęte
prohibicją, z tego też powodu, jak i zresztą paru innych równie dobrych,
beacony są budowane na nie zamieszkanych planetach. Jeśli przypadkiem
zdarza się inaczej, to sytuuje się go w miejscach raczej niedostępnych. A
tu co? Umieścili sobie aparaturę w samym środku miłego, domowego bagienka,
które jeszcze awansowało przez to ani chybi na miejscową świętość. No cóż,
nie pozostało mi nic innego, jak nawiązać kontakt. A jak wiadomo niezbędna
do tego jest znajomość lokalnego języka. A na to byłem już przygotowany.
Dosyć dawno temu wymyśliłem sobie szpicla ogłupiającego w sposób totalny.
Nikt nie zwróciłby na niego uwagi, nawet w środku miasta - ot, zwykły
trzyfuntowy kamień. Jedynym problemem było nie rzucające się w oczy
umieszczenie go. Zlokalizowałem miejscową metropolię jakieś tysiąc metrów
od piramidy i posłałem w nocy Szperacza ze szpiclem w pojemniku. Wylądował
przy tutejszej drodze i do połowy wleciał w muł. Rankiem, gdy pojawił się
pierwszy egzemplarz tubylca, uruchomiłem rejestrację głosu i obrazu.
Gdzieś po pięciu lokalnych dniach w pamięci translatora był wystarczający
zapas słów do prowadzenia konwersacji. Przyszedł czas na doświadczenia.
Wybrałem jednego tubylca, który przechodził koło szpicla dzień w dzień,
umieściłem w rowie dodatkową aparaturę i pewnego pięknego poranka
przyszedł czas na kontakt. Gdy podszedł tego ranka w pobliże stanowiska,
odezwałem się:
- Witaj o Goat, mój wnuku! To ja - duch twojego dziadka! Przemawiam do
ciebie z zaświatów - to, co powiedziałem, zgadzało się z miejscową religią
tak, że szansa wykrycia kłamstwa była minimalna.
Zanim zdołał na tyle dojść do siebie, aby wziąć nogi za pas,
przekręciłem dźwigienkę i na drogę sypnęły się dwa naszyjniki tutejszych
muszli, czyli lokalnej waluty.
- Masz tu trochę gotówki z zaświatów, jestem bowiem z ciebie
zadowolony, chłopcze. Przyjdź tu jutro, to trochę porozmawiamy.
Z zadowoleniem stwierdziłem, że mój podopieczny najpierw się ukłonił, a
potem złapał muszle i ruszył tak, że aż błoto pryskało