Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
..) z Marianowym pesymizmem, manifestującym się zwłaszcza kiedy dokuczały mu przypadłości gastryczne, czyli bardzo często.
Słuszniej więc byłoby pominąć burze w szklance wody, wybuchające nie wiadomo o co, i skoncentrować się na sprawach, o które Marian Eile ze mną się nie spierał. Wymienię tylko jedną. Marian sceptycznie odnosił się do kontestacji. Szanował kontestatorów, czasem wręcz z zazdrością mówił o tych, którzy zdecydowali się na opór, represje wobec nich budziły w nim oburzenie i odrazę. Ale na ogół wątpił w skuteczność kontestacyjnych przedsięwzięć. Przyznawał na przykład całkowitą rację Listowi trzydziestu czterech, podziwiał jego sygnatariuszy, obawiał się jednak, że to wystąpienie usztywni tylko stanowisko rządzącej ekipy, która w istniejących warunkach mogłaby być zastąpiona tylko przez jeszcze gorszą.
^Od polityki Marian ostentacyjnie się odżegnywał, powtarzał, że
się na niej nie zna i politykiem nie jestJ I tak było, jeśli ma się na
myśli politykę w powszechnie używanym znaczeniu tego słowa. Jeśli
jednak przyjąć Bismarckowską definicję polityki, jako sztuki osiąga-
^nia tego, co możliwe, to Eile był w tej sztuce artystą nie byle jakim.
'Osiągnął chyba maksimum tego, co w danym czasie i danych wa-
"ruSEach było dla niego możliwe do osiągnięcia: stworzył „jedyne
takie pismo na osiemset milionów Słowian"\
Wróćmy jednak do naszych species. hpecies mają mówić raczej o rysach charakteru i postawy, niż przedstawiać konkretne sytuacje.
Marian Eile nie odznaczał się zdolnościami językowymi. Właściwie z języków obcych dobrze znał tylko francuski i doskonalił tę znajomość systematycznie, biorąc przez całe lata lekcje francuskiej konwersacji. Osiągnął w niej znaczną biegłość, ale nawet ktoś nie znający
42
francuskiego i tak pozbawiony językowego ucha jak ja, słuchając swobodnej rozmowy prowadzonej przez Mariana po francusku mógł się zorientować, że przy całej tej swobodzie jego akcent jest raczej nadwiślański niż paryski. Czytał po francusku dużo, był doskonale obeznany z nowościami literatury francuskiej, a także z francuskimi przekładami nowości innych literatur. Co roku przywoził z Paryża dużo książek i czasopism, które stawały się kapitałem zakładowym redakcji aż do następnego wyjazdu Mariana. Lubił kryminały i na jego biurku leżały zawsze tomiki „Serie Noire", własne lub pożyczone, bo wymieniał je z paroma innymi amatorami tego gatunku. Systematycznie czytał też przychodzące do redakcji francuskie gazety i czasopisma, miały one zawsze pierwszeństwo przy okrawanych ciągle zamówieniach prasy zagranicznej. Natomiast prasę angielskojęzyczną tylko przeglądał, najpilniej i regularnie zapoznając się z rysunkami w „New Yorkerze". Niemiecki rozumiał chyba lepiej niż angielski, ale pisma niemieckie brał do rąk tylko wyjątkowo, rosyjskie jeszcze rzadziej.
Jeśli mam powrócić do wzorca antycznych species, to powiem na zakończenie, że Marian Eile, mąż wybitny i wysoko ceniony przez ludzi, którzy wiedzieli, co cenić, nie zabiegał o sławę nazwiska. Zaczął podpisywać się w redakcyjnej stopce jako redaktor naczelny, kiedy to było w zwyczaju, ale kiedy zwyczaj się zmienił i pisma zaczęto podpisywać bezosobowo („Redaguje zespół"), tylko na wyraźne żądanie dyrektora Jollesa, naszego warszawskiego politruka, „Przekrój" pozostał przy dawnej formule, jako jedno z bardzo nielicznych pism w Polsce, które ją zachowały. Jakoś na początku lat pięćdziesiątych lokalni biurokraci wystąpili z sugestią, aby tak jak w wypadku innych pism odpersonalizować także stopkę „Przekroju". Eile chciał się zgodzić bez zastrzeżeń, choć ja protestowałem głośno. Jolles jednak, kiedy dowiedział się o tych pomysłach, wściekł się i oświadczył, że nie ma mowy, „redaktor naczelny Marian Eile" ma zostać. Rozsądniej si decydenci w Warszawie rozumieli, że to nazwisko ma swoją wagę.
Jako autor Eile swego nazwiska nie używał./ Podpisał się nim
„Przekroju" tylko dwa razy. Na samym początku w 1945 roku podpisał nazwiskiem swoje „Historynki", żartobliwe rysowane scenki z dialogami, przedstawiające różne epizody i postacie historyczne, a w 1947 artykuł o teatrze rosyjskim i sławnych aktorach MCHAT-u, których był wielkim admiratorem. Poza tym w „Przekroju" figurowali zawszę Bracia Rójek, Salami Kożerski, Andrzej Wermer, czasem Alojzy Kaczanowskl. Rysunki Mariana, i to nawet te świetne, malutkie, ale natychmiast rozpoznawalne, zamieszczane przez lata na tak zwanych „nowych stronach", ukazywały się zawsze anonimowo.
Marian Eile, którego nie ja jeden (i nie ja pierwszy) nazwałem
43
r
wielkim redaktorem, mówił przekornie, że jego właściwym powołaniem nie jest dziennikarstwo, lecz plastyka: rysunek, malarstwo, scenografia. Poza? I tak, i nie. Bo jest faktem, że ten wielki redaktor redagując pismo czuł i myślał zawsze wyobraźnią plastyczną. Tekst nasuwał mu natychmiast obraz wizualnej oprawy, w jakiej należy go podać czytelnikowi. Zdarzało się, że zanim zdecydowaliśmy coś wydrukować, Eile już niecierpliwie szkicował graficzne rozwiązania i irytował się, kiedy go hamowałem. — Ja tak nie umiem — mówił wtedy — ja muszę najpierw materiał zobaczyć, żeby móc decydować. Podczas redakcyjnych dyskusji kreślił nieustannie, na byle kawałku papieru, jakieś graficzne projekty, rysuneczki, przerywniki