Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Lecz to nie konieczność lotu do Barcelony i wynajęcia dychawicznego samochodu, którym przejechał przez Pireneje do Montpellier, okazała się najbardziej uciążliwa. Najgorsza była podróż w to warzystwie kolegi P. Herberta Harrisona. Zamiast napawać się bowiem pięknem Morza Śródziemnego albo wspaniałymi widokami Cote Vermeille, Harrison bez końca rozprawiał o wewnętrznych rozgrywkach na uczelni. A właściwie o tym, dlaczego nie lubił nikogo ze swojej dyscypliny. Oczywiście, z wyjątkiem ciebie, Bob. Ty zawsze byłeś wobec mnie w porządku. No a ja zawsze stałem po twojej stronie. Czy skarżyłem się, że to mnie ze względu na starszeństwo należy się fotel dyrektora Instytutu? Nie, ale nasi wredni koledzy, te nudne miernoty, mieli inne zdanie. I co, kogo w końcu za prosili Francuzi na ten kongres? A wiesz, co ten fałszywy głupiec Jamison powiedział mi przed wyjazdem? Słuchaj, Herb, będziemy przejeżdżać przez Narbonne. Nie uważasz, że moglibyśmy powałęsać się jakieś pół godzinki po mieście? Tutejsza katedra... Lepiej ruszajmy dalej, Bob. Mamy przecież obowiązki, a w tym skandalicznym francuskim bałaganie mogli nawet nie dostać naszego telegramu. No, tak. A może usiadłbyś na chwilę za kółkiem, Herb? Kiepski pomysł. Bob. Przecież lubisz prowadzić, więc po co te ceregiele w imię sprawiedliwości? Chyba wiesz, co pani Harrison twierdzi na temat moich umiejętności jako kierowcy? Boże, pomyślał Bob, czym ja sobie na to zasłużyłem? Dlaczego do diabła Sheila nie mogła pojechać ze mną? Ona potrafi tak oczarować tego dupka, że za myka dziób. Na domiar złego jak gdyby podróż nie była dość wyczerpująca hotel Metropole umieścił amerykańskich profesorów Beckwitha i Harrisona w sąsiednich pokojach. Bob musiał więc znosić nieubłagane obmawianie wszystkich po kolejnych dniach kongresu. Każdy ze świata statystyki był według profesora Harrisona miernotą. Nic dziwnego, że uparł się, aby swój wykład wygłosić jako ostatni w ostatnie popołudnie. Choć nienawidził swoich kolegów, drżał przed krytyką z ich strony. Był przekonany o swojej wielkości, lecz łatwo było go dotknąć. Wygłosiwszy swój własny odczyt, Bob czuł zbyt wielką ulgę i euforię, by troszczyć się o to, co Harrison miał do powiedzenia na jego temat. Zaczął więc wycofywać się z gromady pochlebców. Nie pójdziesz z nami na lunch, Bob? zawołał Harrison. Dzięki, Herb. Chciałbym się trochę odprężyć. Harrison stanął chyłkiem obok niego. Beckwith, nie możesz zostawić mnie samego z Moncourgetem i tymi typami. To płotki. Odbiorą mi tylko energię przed moim wykładem. Ten Taylor to przecież kompletny... Przykro mi, Herb, ale naprawdę jestem zbyt spięty. Jeśli przejdę się trochę, będę bardziej wypoczęty na twoim wykładzie. Nie, Bob błagał kolega. Poza tym, to niebezpieczne. Zapomniałeś o tej podłożonej bombie? To było w zeszłym tygodniu, Herb. Na pewno będą akcje odwetowe. Portier powiedział mi, że dzisiaj szykują jakiś wielki marsz. Tysiące rozwścieczonych studentów wyjdą na ulice. (Harrison zawsze krzywił się, kiedy wymawiał słowo "studenci"). W porządku odparł Bob. Byłem szczepiony przeciw wściekliźnie. I ruszył brukowaną ulicą. Beckwith, opuszczasz kolegę w potrzebie zawołał Harrison. Gówno mnie to obchodzi, pomyślał Bob. I pomodlił się, żeby wreszcie nadszedł dzień, kiedy będzie mógł to wykrzyczeć. Ruszył w stronę Place de la Comedie zatrzymując się co jakiś czas, żeby przyjrzeć się eleganckim, osiemnastowiecznym kamienicom. Im bardziej zbliżał się do centrum, tym głośniejsze stawały się odgłosy studenckiego marszu. Zauważył ambulanse policyjne przyczajone w bocznych uliczkach. Przypominały tygrysy prężące się do skoku. Czego właściwie się bali? Salaud! Putain de flic! Espece de fachaud! Naprzeciw niego, w wąskiej ulicy kilku policjantów zatrzymało dwie studentki w dżinsach. Policjanci kazali im odwrócić się i położyć ręce na ścianie. O co im chodzi? zastanawiał się Bob. Gliniarze obmacywali dziewczyny, przeszukując zwłaszcza ich tylne kieszenie. Przecież nie mogą mieć przy sobie broni, przemknęło Bobowi przez myśl. Te dżinsy są za ciasne. Podszedł bliżej. Wymiana zdań między policjan tami a dziewczętami stawała się coraz bardziej gwałtowna, lecz Bob nie mógł zrozumieć, o czym mówią. Przystanął w odległości kilku metrów, żeby przyjrzeć się całej scenie. Hę toi quest-ce que tu fous la? Jeden z policjantów zauważył Boba i uprzejmie spytał, czego on tu do cholery szuka. Niczego odparł Bob francuszczyzną wyuczoną w Yale. Lecz obydwaj policjanci już zbliżali się w jego stronę. Tes papiers rzucił ten, który przed chwilą zwrócił się do niego. Dokumenty? Paszport i prawo jazdy zostawił w hotelu. A krawat i marynarkę na sali wykładowej. Nie wyglądał na profesora. Policjanci otoczyli go. Et alors? powiedział młodszy z nich. Jestem Amerykaninem odparł Bob w na dziei, że to załatwi sprawę. Parle francais, conard warknął potężniejszy policjant. Jestem profesorem powiedział Bob, znów po francusku. Jasne powiedział gliniarz a moja dupa to lody śmietankowe. Dajciemu spokój zawołałajedna z dziewczyn bo poprosi Nixona, żeby zbombardował waszą prefekturę! Groźba nie odstraszyła policjantów, którzy przy ciskali Boba do ściany. Gdzie do cholery masz dokumenty? nacierali na niego chwytając go za koszulę. W hotelu, psiakrew powiedział ze złością, Metropole, pokój 204. Gówno prawda skwitował jeden z gliniarzy i rzucił go plecami na ścianę. Bob przeraził się i podniósł instynktownie rękę, żeby odeprzeć zbliżający się cios. Instynkt nie zawiódł go, bowiem w tej samej chwili poczuł mocne, ogłuszające uderzenie w czoło. Jedna z dziewczyn podbiegła i bluznęła potokiem przekleństw, które zrobiły pewne wrażenie na prześladowcach Boba. Zaczęli się wycofywać ostrzegając go na koniec: Na przyszły raz noś przy sobie dokumenty. Bob trząsł się, podczas gdy policjanci wrócili do samochodu i, nie zwracając więcej uwagi na dziewczyny, odjechali w pośpiechu. Dzięki powiedział do dziewczyny, która go uratowała. Była szczupła i miała kruczoczarne włosy. Co właściwie mu pani powiedziała? Pokazałam tej świni, że ma pan identyfikator. Co takiego? Wskazała na kieszeń na jego koszuli

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • I Wypełniał też obywatel swój obowiązek względem rodu i rodziny poprzez potomstwo, które miało stanowić kontynuację rodu -201- oraz winne było przyjąć na siebie...
  • Ubrawszy się podszedł do lustra i znowu kichnął tak głośno, że indor, który podszedł w tej chwili do okna – okno zaś było bardzo blisko ziemi – zagulgotał mu nagle coś nader...
  • Szkoda więc było za- chodu, a zresztą marynarze mieli sporo roboty przed zawinięciem do portu i nie mieli zamiaru spełniać nadmiernych wymagań kapryśnych podróżnych i...
  • Ebou Dar było wielkim portem morskim, dysponującym pewnie największą zatoką znanego świata, a jego pirsy niczym długie szare palce wyciągały się od nabrzeża,...
  • Rok temu czytałem tom jego opowiadań i lektura ta zrobiła na mnie takie wrażenie, jakiego od bardzo dawna, od czasów intelektualnego głodu, nie dane mi było...
  • Chyba właśnie dlatego, a nie przez wdzięczność za uratowanie siostry, Malgmal nie pozwalał go utrącić, chociaż prawie nie było obiegu, w którym nie próbowano by zniszczyć Hory...
  • Tak było w teatrze greckim, w teatrze szekspirowskim i tak jest do dziś...
  • Otaczały ją miniaturowe drzewka i dlatego z daleka wydawała się znacznie wyższa; w pogodny dzień można było z jej szczytu dostrzec starą garncarnię Elspeth...
  • Za porośniętym krzakami zboczem, na brzegu stawu, widać było kryty zielonym gontem dach szopy na łodzie, zasypany warstwą zeschłych igieł...
  • Zaczęliśmy się teraz spuszczać ku dołowi i podróż nam już raźno szła i bezpiecznie, ale dla mnie już nie była taka wesoła, bo mi się niebawem rozstać trzeba było i samemu,...