Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
A ona czekała, cierpliwie.
— Dobrze — powiedział w końcu. — Jeśli wiatr był taki sam jak dzisiaj,
niemal prosto w rufę, najprawdopodobniej kapitan...
— Kapitan Elezcano — sprecyzowała Tanger.
212
— Właśnie... Kapitan Elezcano kazał zwinąć przednie sztaksle, jeśli na nich
płynął. Zapewne zrzucił też wszystkie żagle z grotmasztu, żeby wielki grot nie
forsował steru i nie zabierał wiatru fokmarslom; choć może zostawił grot, a opu-
ścił tylko grotsztaksel. Mógł też zrzucić wszystkie pomocnicze żagle, choć wąt-
pię, żeby robił to w nocy... Jest pewne, że znając swój statek, pozostawił takie
ożaglowanie, dzięki któremu ten mógł płynąć możliwie jak najszybciej i tak, żeby
nadmiar płótna nie złamał nadwerężonych masztów.
Wiatr nieco się wzmógł, wiał nadal od rufy, podnosząc falę. Coy rzucił szyb-
kie spojrzenie na wiatromierz, a potem przyjrzał się cieniowi wielkiego żagla.
Odknagował i wybrał szot foka, zadźwięczał kabestan i „Carpanta" przechyliła
się o kilka stopni, zyskując jakieś pół węzła szybkości.
— Z tego, co mi opowiadałaś — ciągnął dalej po przestawieniu korby na wła-
ściwą pozycję i zbuchtowaniu szota — wiatr musiał być silniejszy niż teraz. Wieje
z prędkością szesnastu węzłów, co odpowiada sile czterech stopni w skali Beau-
forta. Oni mieli pewnie jakieś dwadzieścia, dwadzieścia parę węzłów, czyli siłę
5, 6 stopni. Przy tym wietrze już można pędzić, oczywiście. Byli szybsi niż my,
w lekkim przechyle na prawą burtę, i tak samo jak my płynęli pełnym bakszta-
giem.
— Co ci ludzie robili?
— Niewiele spali, szczególnie twoi dwaj zakonnicy. Zapewne wszyscy wypa-
trywali prześladowcy, który w nocy z pewnością był ledwo widoczny. Jeśli świecił
księżyc, być może od czasu do czasu dostrzegali jego żagle za rufą... Obydwaj
płynęli bez świateł, żeby nie zdradzać swojego położenia. Wachta stała zapew-
ne przy masztach, wszyscy przysypiali albo gapili się za burtę wyczekująco, bo
w każdej chwili mogli zostać wysłani na górę, żeby poprawić płótno... Reszta
była przy działach, na wszelki wypadek, gdyby korsarze ich zaatakowali. Kapi-
tan, cały czas na tylnym pomoście, wsłuchuje się w trzeszczenie masztów i łopot
żagli w górze. Sternik na swoim miejscu, utrzymuje kurs... Z pewnością tej nocy
ster trzymał najlepszy sternik.
— A pomocnik nawigatora?
— W pobliżu kapitana i nawigatora, z uwagą skupioną na ich poleceniach.
Wpisuje do księgi pokładowej wydarzenia, godziny, manewry... To był młody
chłopiec, prawda?
— Miał piętnaście lat.
Zauważył nutę współczucia w głosie Tanger. Jakby mówiła: niemal dziecko.
Przynajmniej, pomyślał, przeżył, żeby o tym opowiedzieć.
— W tamtych czasach mustrowano na statki chłopców dziesięcio-, dwunasto-
letnich, żeby uczyli się zawodu. Myślę, że przygoda bardzo go podniecała. W tym
wieku trudno jest się przestraszyć. A ten chłopak był już weteranem — przynaj-
mniej raz wcześniej przepłynął Atlantyk w tę i z powrotem.
213
— Jego zeznania, są bardzo precyzyjne. Musiał być rezolutnym dzieciakiem.
Dzięki niemu możemy w przybliżeniu odtworzyć tamte wydarzenia. I dzięki to-
bie.
Coy skrzywił się.
— Ja tylko mogę sobie wyobrazić to, co ty mi opowiadasz.
Czerwonawe światło z zejściówki nadal oświetlało twarz Tanger. Słuchała za-
chłannie wyjaśnień Coya, z uwagą, jakiej nigdy nie poświęcała mu na lądzie.
— A korsarze? — zapytała.
Coy wyobraził sobie atmosferę na pokładzie szebeki. Zawodowi myśliwi przy
pracy.
— Przy tym kursie i takim wietrze — zaryzykował — być może o przewa-
dze stanowił wielki żagiel łaciński na fokmaszcie. Był to statek skonstruowany
do żeglugi po Morzu Śródziemnym, łatwo przystosowujący się do zmian kierun-
ku wiatru i jego słabej siły. Tamtej nocy wielki przedni żagiel sprawił, że płynął
bardzo szybko. Miał osprzęt typu polacra, co pozwalało mu dodatkowo rozwi-
nąć żagle rejowe na grotmaszcie i może jakieś dodatkowe żagle na bezanmaszcie.
Myślę, że płynął kursem, który ustawiłby go pomiędzy „Dei Gloria" i lądem, aby
odciąć brygantynie możliwość schronienia się w Aguilas, kiedy rano wiatr zmieni
kierunek.
— To musiało być przerażające.
— Na pewno było.
Spojrzał na nieco ciemniejszą linię wybrzeża, za którą już kryło się światło
latarni morskiej na przylądku Gata. Po trawersie ciemny przylądek zaczynał od-
słaniać oświetloną zatokę San Jose. Biorąc pod uwagę oba punkty odniesienia,
wykreślił w myślach kilka linii, ustalając swoją pozycję na urojonej mapie. Pomy-
ślał o załodze brygantyny, jak wspinają się po omacku na maszty, napinają bądź
luzują żagle, zależnie od wiatru i potrzeb manewru — twarde płótno w skostnia-
łych palcach, brzuch oparty na rei, nogi dyndające w powietrzu, jedyna podpora
to drabinki z lin.
— Myślę, że wyglądało to mniej więcej właśnie tak — zakończył. — Całą noc
kapitan Elezcano trwał w nadziei, że zostawi w tyle szebekę. Być może próbował
wykonać jakiś unik — na przykład gwałtownie zmienić kurs i zmylić prześladow-
cę pod osłoną ciemności, jednak ten Misian musiał znać wszystkie sztuczki...
Kiedy zaczęło dnieć, członkowie załogi „Dei Gloria" pewnie wpadli w rozpacz,
widząc nadal „Chergui", między nimi i lądem, coraz bliżej... Być może wtedy,
w czasie kiedy pomocnik nawigatora zajmował się ustalaniem pozycji, kapitan
brygantyny podjął desperacką decyzję: wszystkie żagle w górę — kazał rozwinąć
fokbramsel i fokbombramsel. Wtedy pękła stenga, i korsarze już siedzieli im na
karku.
Skoro mowa o siedzeniu na karku, to Coy zauważył, że światełko, od czasu do
czasu zasłaniane fokiem, jakby się zbliżało, choć było w tej samej pozycji co po-
214
przednio. Wziął lornetkę Steinera i przeszedł wzdłuż burty nawietrznej, trzymając
się want, aż do kosza na dziobie, obok kotwicy umieszczonej w forpiku. Światło
miało dziwny kształt, było zbyt duże na zwykły rybacki kuter, ale nie potrafił zi-
dentyfikować go jako żadnej ze znanych sobie form