Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Był delikatny i
ciepły, i z
pewnością zasłużył na wasz szacunek, a może i miłość. Mam nadzieję, że dacie mu
jedno i
drugie. Na swój własny sposób, poprzez mnie, był dla was dobry.
Niech życie układa wam się szczęśliwie, moje dzieci
Matka
W starej kuchni zapadła cisza. Michael westchnął głęboko i zapatrzył się w okno.
Carolyn rozejrzała się wokół, jakby po raz pierwszy widząc zlew, podłogę, stół,
wszystko, co
ją otaczało.
Odezwała się wreszcie prawie szeptem:
- Michaelu, pomyśl o tych wszystkich latach, kiedy oni pragnęli siebie tak
rozpaczliwie. Zrezygnowała z niego dla nas i taty. A Robert Kincaid trzymał się
z daleka,
ponieważ szanował jej uczucia do nas. Michaelu, nie wiem, jak sobie z tym
poradzić.
Traktujemy nasze małżeństwa tak lekko, a to i z naszego powodu ta niesłychana
historia
miłosna tak się zakończyła.
Mieli dla siebie cztery dni, tylko cztery. Z całego życia. To zdarzyło się
wtedy, gdy
wyjechaliśmy na ten idiotyczny jarmark do Illinois. Spójrz na zdjęcie mamy.
Nigdy jej takiej
nie widziałam. Jest piękna, i to wcale nie dzięki dobrej fotografii. Przy nim
się taka stała.
Spójrz, jest dzika i wolna. Włosy fruwają na wietrze, twarz pełna życia. Wygląda
po prostu
cudownie.
- Jezu! - To było wszystko, co zdołał wykrztusić Michael. Wytarł czoło
ręcznikiem
kuchennym, a gdy Carolyn odwróciła wzrok, przetarł też oczy.
Siostra odezwała się znowu:
- Najwyraźniej nie próbował się z nią kontaktować przez te wszystkie lata. I
musiał
umrzeć w samotności, dlatego do niej wysłał swoje aparaty. Pamiętam kłótnię o
sukienkę.
Trwała dobre kilka dni. Zalewałam się łzami i pytałam, dlaczego. Potem nawet
przestałam się
do niej odzywać. A ona tylko powtarzała: „Nie, Carolyn, nie tę”.
A Michael przypomniał sobie historię ze starym blatem, przy którym teraz
siedzieli.
To dlatego poprosiła, żeby go przyniósł z powrotem do kuchni po śmierci ojca.
Carolyn otworzyła małą kopertę.
- Tutaj jest jego bransoletka, srebrny łańcuszek i medalion. I ta kartka, o
której mama
wspomina w liście, ta, którą zostawiła przy Moście Rosemana. To dlatego przysłał
zdjęcie, na
którym widać kartkę. Michaelu, co my teraz z tym zrobimy? Pomyśl. Ja zaraz
wrócę.
Wbiegła po schodach. Wróciła z różową sukienką, starannie złożoną w plastikowej
torbie. Wyciągnęła ją i pokazała bratu.
- Tylko wyobraź ją sobie w tej sukience, tańczącą przy świecach, tutaj w kuchni.
Pomyśl o tych dniach, które spędzili tu razem, a potem o niej, jak z obrazem
tych dni przed
oczyma gotuje i siada z nami tutaj, rozmawia o naszych problemach.
Zastanawialiśmy się, na
jakie studia zdawać i jak sobie radzić z trudnościami w małżeństwie. Boże, w
porównaniu z
nią byliśmy tak naiwni i niedojrzali!
Michael skinął głową i podszedł do kredensu przy zlewie.
- Jak myślisz, czy mama trzymała dla siebie jakiś alkohol? Bóg widzi, że coś
mocnego
dobrze by mi teraz zrobiło. A odpowiadając na twoje pytanie: nie wiem, co
powinniśmy
zrobić.
Szperał w kredensie, aż wreszcie znalazł butelkę z resztką brandy.
- Wystarczy dla dwojga, Carolyn. Masz ochotę?
- Tak.
Michael wyjął dwa kieliszki, jedyne, jakie stały w kredensie, i postawił je na
plastikowym żółtym blacie. Wlał do nich brandy, opróżniając do końca ostatnią
butelkę
Franceski. Carolyn zaczęła czytanie pierwszego notesu w skórzanej oprawie:
„Robert Kincaid
zjawił się u mnie szesnastego sierpnia 1965 roku. W poniedziałek. Szukał drogi
do Mostu
Rosemana. Było późne popołudnie, gorąco, a on przyjechał furgonetką, którą
nazywał
Harry...”
Postscriptum: Nocny złodziej z Tacoma
Opisując historię Roberta Kincaida i Franceski Johnson, coraz bardziej
zaciekawiony
byłem osobą Kincaida i tym, że tak niewielu z nas wiedziało cokolwiek o jego
życiu. Na kilka
tygodni przed wysłaniem tej książki do wydawcy, poleciałem do Seattle, żeby
zdobyć jakieś
dodatkowe informacje.
Wydawało mi się, że skoro lubił muzykę i sam był kimś w rodzaju artysty, znajdę
kogoś z branży artystycznej skupionej nad zatoką Puget Sound, kto go znał.
Pomocny okazał
się redaktor „Czasu Seattle”. Sam wprawdzie nie spotkał Kincaida, ale ułatwił mi
dostęp do
gazet z lat 1975-1982, okresu, który najbardziej mnie interesował.
Przeglądając rocznik 1980 natrafiłem na zdjęcie czarnego muzyka jazzowego,
grającego na saksofonie tenorowym, którego zwano John „Nocny złodziej” Cummings.
Autorem zdjęcia był Robert Kincaid. Lokalny związek muzyków podał mi adres
Cummingsa,
zastrzegając jednakże, że już od lat nie występuje. Mieszkał na bocznej uliczce
w pobliżu
przemysłowej części Tacoma, gdy się jedzie od Seattle, tuż przy autostradzie
numer 5