Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Nie uznawano zabiegów kosmetycznych: te twarze nie są zaiste wzorami „ideału piękna". Promieniuje z nich złośliwa radość, że tak wyglądają w rzeczywistości. Przed dwoma tysiącami lat były czymś w rodzaju fotografii. Aptekarz, zadufany urzędnik, klimakteryczna wdowa, emerytowany major obowiązkowo chcieli utrwalić w czasie pamiątkę swych osobowości. Głowy są żywe, rozgadane, złośliwe, butne, czasem znów ludzkie, skromne, mądre, zupełnie jak dziś na wystawie fotografa w sąsiednim zaułku. Na tych półkach w swojskiej, rodzinnej wspólnocie ożywa całe społeczeństwo.
Jeszcze nie jestem obojętny. Ale już nie jestem ciekawy.
Pierwsza kąpiel morska w tym roku. Po deszczowej wiośnie ogrody są kruche, ciemnozielone. Winorośle mają już drobne grona, dojrzały figi i kwitną granatowce. Don Pasquale, stary łaziebny, i kabinowi w gaciach przyjmują mnie uroczyście. Wszyscy się cieszą, że nadeszło lato. Ta chwila jest świętem dla Neapolu i dla zatoki. Wydaje się, jakby zima była obrazą i karą dla tutejszych mieszkańców, czymś w rodzaju pokuty.
170
Po co miałbym ratować siebie, jeśli społeczeństwo węgierskie ma zginąć? Choć w duszy wytoczyłem mu bardzo skomplikowany proces, to jednak całkowicie do niego należę, jego błędy są moimi błędami, jego grzechy moimi grzechami. Jeśli zginie, zginiemy razem, w tym języku, w którym tylko my potrafimy żyć naprawdę.
Wieczorem w radio oskarżony jednego z pokazowych procesów w kraju, stary ksiądz, „prawem ostatniego głosu" jęczącym tonem mówi: „...i jeszcze raz chciałbym podziękować za dobre traktowanie, którego doświadczyłem w trakcie przesłuchań... Zdarzało się nawet, że w więzieniu aż pięciu lekarzy stało wokół mojego łóżka..." Nieludzkiej głupoty bolszewików nic nie dowodzi lepiej niż fakt, że to oświadczenie transmitują na cały świat. Ci, którzy to wszystko wymyślają, nie troszczą się już o logikę. Terror jest zawsze nielogiczny, to jego warunek istnienia. Celem tych procesów jest nasilenie terroru, wywołanie strachu. Możliwe jednak, że przez nasilenie terroru wywołają jeszcze większą nienawiść wobec ich systemu i pewnego dnia okaże się, że terror nie jest już większy od nienawiści, którą wyzwolił. A jeśli siły porządkowe, które terror w takich chwilach wysyła naprzeciw buntowi rozpaczy, błyskawicznie przejdą na drugą stronę?
Wydawcy, którzy są jeszcze skłonni wydawać prawdziwe, „literackie" książki, czynią to z tak poważnym i surowym wyrazem twarzy, jak ktoś, kto w czasie wielkiego niebezpieczeństwa czy powstania na krótki czas udziela azylu uchodźcy politycznemu.
Rano Krudy, Czerwony dyliżans1. To nie nostalgia, co podczas czytania czuję, tylko raczej głęboki smutek. Tęsknota za ojczyzną jest tam, gdzie w ogóle jest tęsknota. A Krudy pisze o nieboszczyku. Ten nieboszczyk to wszystko, co kochałem.
1 Czerwony dyliżans - Voros postakocsi, jedna z najbardziej znanych powieści Gyuli Knidyego.
171
Rano czytałem Henryka VIII i gdy doszedłem do słów pożegnalnych Buckinghama, naraz miałem wrażenie, że do pokoju wszedł ojciec: miał na sobie czarny surdut, twarde mankiety, trzymał w ręce okulary... widziałem go tak wyraźnie, tak cieleśnie, jak jeszcze nigdy od chwili śmierci.
Łatwo emigrantowi, który może się gniewać na opuszczoną ojczyznę! Łatwo Koriolanowi, bo zostawił za sobą ojczyznę, której może wygrażać pięścią, wolno mu oskarżać o grzech większość pozostałych w kraju! Ale na kogo ja mam się gniewać? Tych kilku łajdaków, którzy na rozkaz Rosjan popełniają niegodziwości, nie należy do mojej ojczyzny. Sami wykluczyli się spomiędzy Węgrów. A pozostali - chłopi, robotnicy, resztka inteligencji - tak samo nienawidzi tego zbrodniczego systemu jak ja, uchodźca. Moja ojczyzna nie utożsamia się ze zbrodnią, której dokonują w jej imieniu, lecz przeciw niej i przeciw światu. Bardzo trudno być emigrantem, gdy człowieka nie zagrzewa dymiący gniew na opuszczoną ojczyznę. Gniew jest tlenem jego życia, nie może bez niego żyć. Być ot, tylko emigrantem, daleko od ojczyzny, i nie móc się gniewać na opuszczony kraj - to bardzo trudno.
Przed neapolitańską kawiarenką przy Piazza Dante przysiada mi się do stolika stara prostytutka. Prosi o ogień i pyta: Americano? Ingłe-se?... Francese? Kręcę przecząco głową, że nie jestem żadnym z nich