Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
- Domyślam się, że to może nie być zbyt przyjemne! No, ale muszę się pospieszyć,
Jego Wysokość czeka.
Pożegnali się. Simon ruszył dalej w kierunku bramy.
- Ojej! - powiedział nieoczekiwanie.
Ponieważ Maya nie odezwała się, dodał sam, nie proszony:
- Kim jest ten mężczyzna? Gdzieś go już widziałem.
Gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi z rogu samochodu, wzruszył ramionami.
Mężczyzny już nie było. Wszedł do stajni.
Przez całą drogę do Mark Maya nie odezwała się ani słowem. Jednakże kącikiem oczu
Simon dostrzegł, że wyjęła z torby chusteczkę i bezustannie wycierała nos.
O Boże, ta dziewczyna płacze, czy to możliwe?
Muszę kupić jej coś ładnego, pomyślał, przecież zrobiła, co mogła.
Czuł się fatalnie. Nie tylko z powodu tego, co się wydarzyło, ale tak w ogóle, jakby
gnębiło go coś więcej.
Maya wspomniała o braku lojalności w małżeństwie. Dopiero teraz zaczął się nad tym
zastanawiać.
Nie przypominał sobie, aby Gitte była tak drapieżna i surowa. Z drugiej strony, trudno
jej się dziwić, musiała się wiele nacierpieć, biedna dziewczyna.
Gitte, jego małe kociątko!
Kociątko z pazurkami...
Nic dziwnego, że Maya wyprowadziła ją z równowagi, nawet anioł by chyba nie
wytrzymał, musiała więc odpłacić tą samą monetą!
Ale czy to przypadkiem nie Gitte zaczynała mówić agresywnie za każdym razem?
Maya była na samym początku spokojna. Czy też nie, Simon nie pamiętał.
Nie udało mu się powiedzieć niczego z tego, co zamierzał. Ani o tym, że Gitte
dostanie po nim wszystko, ani że tak desperacko pragnął być razem z nią przez te tygodnie -
nie wyjawiając jednak, dlaczego.
Wszystko na nic. Biedna Gitte, jakie to spotkanie musiało być dla niej okropne! Ale
nawet przez ułamek sekundy nie dała po sobie poznać, że jest wzburzona. Gitte była zawsze
opanowana.
Nie pamiętał jednak, aby oczy jego żony były do tego stopnia pozbawione wyrazu.
Aby miała tak... bezosobowy wygląd. W niej w ogóle nie ma życia, pomyślał.
Nie, jest niesprawiedliwy. Po prostu sparaliżowało ją ich nagłe pojawienie się. Sam
musi przyznać, że zachował się nieodpowiedzialnie, zabierając ze sobą Mayę. Gitte z
pewnością stoczyła ze sobą twardą walkę, by zachować twarz.
Byli już w centrum miasta. Simon zatrzymał się przed perfumerią.
- Poczekaj na mnie, zaraz wracam - powiedział.
Zawsze obdarowywał perfumami Gitte, dlatego sądził, że wszystkie kobiety lubią ten
rodzaj upominków. Instynktownie rozumiał jednak, że perfumy Gitte nie będą odpowiednie
dla Mai, ale nie znał żadnej innej marki.
Wybrał wreszcie jedne z najdroższych i pospiesznie opuścił sklep.
Samochód był pusty. Ale do drzwi przypięty był list.
Simon usiadł i zaczął czytać:
Do Simona.
Teraz mam już Cię naprawdę dość. Ze wszystkich głupich stworzeń chodzących po tej
ziemi Ty jesteś najgłupszy. Nie mogę znieść, kiedy tak przystojny i silny mężczyzna płaszczy
się i poniża przed taką kobietą. I na dodatek poniża jeszcze mnie. Nigdy dotąd nie poczułam
się tak upokorzona, i to nie tylko przez nią! Weź sobie tę swoją plastykową małżonkę i żyj z
nią w spokoju. Myślałam, że zdołam Ci umilić ten czas, i robiłam to, dopóki byłam w stanie,
nie potrafię jednak walczyć przeciwko takiemu monstrum jak ona ani przeciwko komuś tak
naiwnemu jak Ty. W twoim życiu nie ma dla mnie miejsca, jestem Ci potrzebna jedynie do
tego, żebyś mógł ją odzyskać. Wracam do mojego więzienia w Oslo, tu nie mam już nic do
roboty.
Maya
PS. Życzę Ci wszystkiego dobrego. Abyś pokonał chorobę i był szczęśliwy. Wybacz
wszystko zbyt porywczej wielbicielce!
Simon złożył list i uruchomiwszy samochód, popędził jak szalony ku Kyrkudden.
Aby uciec do domu, a właściwie aby uciec przed Simonem, Maya zdecydowała się
wziąć taksówkę, na którą tak naprawdę nie było jej wcale stać.
Gdy znalazła się na Kyrkudden, zobaczyła, że przed jej domem stoi policyjny
samochód, co nie zdziwiło jej specjalnie, ponieważ sądziła, że chciano usłyszeć od niej więcej
informacji na temat wypadku z samochodem.
Jak się jednak okazało, chodziło nie o wypadek samochodowy, lecz o coś znacznie,
znacznie gorszego.
ROZDZIAŁ VIII
Przed domem stało także kilku sąsiadów. Drżeli i wyglądali na przemarzniętych,
mimo że na dworze wcale nie było tak zimno. A może coś ich przeraziło? Może przeżyli
szok?
Należy przypuszczać, że gdy tylko zobaczyli wóz policyjny, od razu zaczęli węszyć
coś podejrzanego.
Kiedy Maya, wydając swe ostatnie pieniądze, płaciła za taksówkę, z góry nadjechał
jak szalony Simon. Uważaj, powiedziała do niego w duchu. Czy nie widzisz, że powinieneś
jechać zgodnie z przepisami, jeśli zależy ci na zachowaniu prawa jazdy?
Ale on przecież ją ścigał! Maya nie wiedziała, czy był szczęśliwy czy zrezygnowany.
Prawdopodobnie i jedno, i drugie.
Zatrzymał się tuż obok akurat w tym momencie, gdy jeden z policjantów zwrócił się
do niej.
- Czy Maren Grandseter?
- Tak.
Ten obcy mężczyzna nie miał zbyt pewnej miny.
- Proszę, żeby pani udała się z nami...
Maya przeraziła się nie na żarty.
- Na komisariat?
- Nie, musimy panią prosić o pomoc w dosyć nieprzyjemnej sprawie. Pojedziemy do
opuszczonego kościoła.
Nie rozumiejąc, o co chodzi, skinęła tylko głową.
- Jadę z tobą - zaproponował Simon.
- Dobrze - bąknęła. Tak bardzo potrzebowała teraz jego obecności, że nie obchodziła
ją ani Gitte, ani wszystko inne.
Wsiedli do policyjnego radiowozu i ruszyli pod górę w stronę lasu nad morzem. Kilku
z sąsiadów próbowało podążyć za nimi, lecz, jak się przekonali, teren został zamknięty dla
osób nieupoważnionych.
- Czy mógłby pan wyjaśnić, o co chodzi? - spytała Maya wylęknionym głosem.
- Jak wiecie, zaczęto właśnie naprawiać drogę po wiosennej powodzi - odparł
policjant. - Dzisiaj robotnicy doszli już do kościoła, ale wstrzymali prace, ponieważ ziemia
osuwa się coraz bardziej....
- Tak, widzieliśmy to sami - potwierdził Simon.
- No właśnie. Ponieważ morze regularnie co roku wdziera się na cmentarz,
przystąpiono do systematycznego przenoszenia grobów na nowy cmentarz w Mark. Ale w
tym roku było gorzej niż kiedykolwiek. Cały kwartał grobów osunął się, zanim zdążono je
zlikwidować. Pracujący tam robotnicy dokonali dziwnego odkrycia...
- To brzmi dosyć ponuro - powiedział Simon. Maya siedziała cały czas milcząc.
- Ma pan rację. Jak z pewnością wiecie, przy kościele nie chowano już nikogo od
kilkudziesięciu lat. Groby, które osunęły się ostatnio, pochodziły jeszcze z dziewiętnastego
wieku