Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Tylko jedna myśl trwała w jego głowie, sprawiając, że był
ślepy na wszystko inne: Ssący Dół go wzywał!
Rododendrony były grubsze niż przedtem, zarastały zachwaszczoną ścieżkę,
zmuszając go do przedzierania się poprzez gąszcz. Wypadł na polanę, która kiedyś
była ogrodem, żwir zazgrzytał pod stopami. Kilka jardów dalej coś lśniło
metalicznie w księżycowym blasku. Samochód, prawie nie zWrócił, na niego uwagi,
potem coś w nim krzyknęło: „Nie poznajesz samochodu? To Lynette, i ty masz
zamiar ją zabić!" Okrążał pojazd jak polująca dzika bestia, która z bliska
przygląda się swej ofierze. — Lynette. — Lynette — krzyczał.
Zbliżył się do samochodu, obszedł go dookoła. Instynktownie pomacał chłodnicę;
silnik był zimny. Spojrzał w kierunku domu. Był pewien, że ona była gdzieś
tutaj, może powinien jej poszukać, albo poczekać, aż wróci. Krew znowu dudniła
mu w uszach, zwęszył słodkawy odór. „Pieprzysz się z kimś, prawda, ty brudna
dziwko?" — myślał w gorączce. „Nikt cię teraz nie zechce, ty suko, nawet ja".
Wydawało mu się, że zaciska ręce wokół jej gardła, jej konwulsje słabną w miarę,
jak życie uchodzi z pięknego niegdyś ciała, że śmieje się obłąkańczo, kiedy oczy
wychodzą jej na wierzch tak samo, jak May Minworth w sypialni.
Wizja odpłynęła, otoczenie zmieniło kształt, jakby oglądał wszystko przez
falującą wodę. Szarpnął się w tył, potknął się na podjeździe i wszedł do lasu.
165
Ruszył ścieżką, nie zważając na niskie gałęzie, obłamując je w pośpiechu. Nie
było czasu do stracenia.
Las gęstniał, ciemniał, bo górne gałęzie zasłaniały światło księżyca. Ochładzało
się. Drżał z zimna, drgnął, kiedy na horyzoncie przetoczył się grzmot. Zanosiło
się na burzę.
Nagle zatrzymał się, nasłuchując usłyszał słaby dźwięk. Zmysły pochwyciły go. To
mógł być borsuk, wyruszający na nocne polowanie — pomyślał. Stąpanie było zbyt
ciężkie, jak na królika. Dźwięk powtórzył się, Grafton zesztywniał. To nie było
dzikie stworzenie, to nie ulegało wątpliwości. Ktoś nadchodził drogą...
Przywarł do pnia. Ktoś szlochał. Słyszał teraz wyraźniej, ktoś czołgał się,
walczył z wrzoścami. Zatrzymywał się, dyszał, znowu walczył.
Ralph Grafton wytrzeszczył oczy, skupił wzrok na skrawku słabego księżycowego
światła przecinającego ścieżkę sąsiadującą z główną drogą. Ktokolwiek to był,
musiał tędy przejść i wtedy będzie musiał go zobaczyć. — Spiesz się, Ssący Dół
zaczyna się niecierpliwić — szeptał. Czuł jego przyciąganie, walczył z nim. —
Tylko kilka sekund, ale muszę zobaczyć...
To była kobieta! Prawie naga, jej poranione ciało krwawiło, kawałki poszycia
zaplątały się we włosy, wpadały w oczy, jeżynowe krzewy raniły twarz, wlokły się
za nią.
Grafton zszedł ze ścieżki, zaczaił si? w cieniu. Ogarnęło go niejasne uczucie
podniecenia kiedy przypomniał sobie, co zdarzyło się May Minworth.
Nie interesowało go, co ta nieznajoma dziewczyna tu robi, tylko to, że tu była.
Ukryty w ciemności, mógł teraz jedynie ją słyszeć. Posuwała się wolniej.
Uśmiechnął się, kiedy uderzyła głową w jego nogi. Gwałtownie zaczerpnęła
powietrza, cofnęła się.
— Ralph!
Minęło kilka sekund zanim rozpoznał tak znajomy głos. Krzyknęła z ulgą,
zacisnęła palce na jego nogach, próbując powstać.
— Ralph, to naprawdę ty? — czy to jakaś zmora, wysłana, by torturować mnie w tym
wstrętnym miejscu?
— Ty plugawa dziwko. — Kopniakami oderwał jej ręce od siebie, uderzał ją
stopami, czując, jak zagłębiają się w ciało. Wydała zduszony skowyt bólu, jak
kopnięty szczeniak.
Upadła na plecy, potoczyła się w srebrne światło księżyca i pierwszy raz
zobaczył wyraźnie jej twarz. Była pokryta masą cięć i zadraśnięć, oczy były
spuchnięte, niemal zamknięte, włosy splątane. Ledwie rozpoznawalna, ale nie miał
wątpliwości, że to
Lynette.
— Jak to uprzejmie z twojej strony, że przyszłaś — zaśmiał się. — To oszczędzi
mi szukania.
— Ralph — ledwie była w stanie mówić, wijąc się pod butem przygniatającym
żołądek. —. Ralph...
proszę...
— Teraz błagasz — warknął, furia wykrzywiła mu twarz. — Przypuszczam, że twój
kochanek dał ci kopniaka, więc przyczołgałaś się do mnie, hę?
— Ty... nie rozumiesz. Ja...
166
— Rozumiem dobrze