Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Dopiero tam zgubili prześladowców. Z pomocą gałęzi i krzewów w kilka minut zorganizowali kryjówkę i wyłączyli kamuflaż oszczędzając energię. Niewidoczni dla wroga, który stracił ich trop postanowili nieco lepiej rozejrzeć się po najbliższej okolicy. W tym celu Bert wystrzelił pozycyjną flarę, która wzniosła się na wysokość półtora kilometra, gdzie zawisła i zaczęła filmować obraz całej okolicy a wyniki przesłała natychmiast do niego w celu przeanalizowania sytuacji. Z wyświetlacza umieszczonego na kolbie karabinka Berta, natychmiast uzyskali obszerniejszy niż dotychczas wgląd w sytuację.
Ich położenie było jak się okazało nieciekawe. Nad całym terenem nieustannie krążyły antygrawitacyjne patrolowce prześladowców skutecznie uniemożliwiające im wydostanie się na otwartą przestrzeń. Patrolowce te nie były być może najnowocześniejszymi i pochodzącymi z wyposażenia wojskowego pojazdami bojowymi, lecz poprzerabianymi do walki z kłusownikami kombajnami, jakich powszechnie używali plantatorzy, ale mimo to i tak stanowiły realne zagrożenie, ponieważ zamontowano na nich całą masę mniej lub bardziej legalnego uzbrojenia. Świadczyły o tym uciekające przed płomieniami w stronę otwartego pola zwierzęta, które natychmiast ginęły trafiane przez automatyczne karabinki plazmowe uwieszone pod patrolowcami.
Na razie jednak, mające ich wytropić czujniki termolokacyjne skutecznie ogłupiał szalejący w niemal całym lesie intensywny pożar.
Ukryci na samym skraju zalesionego obszaru obserwowali pościg szukając jakiegoś rozwiązania. Prześladowcy stosunkowo szybko dotarli i spenetrowali najbliższą okolicę wraku. Wkrótce zdążyli również otoczyć dokładnie cały teren i obecnie gęstą tyralierą przeczesywali go starannie w poszukiwaniu zbiegów. Nad przeciwległym, leżącym w bezpośredniej bliskości rozbitej kapsuły obszarem pojawiły się niebawem pojazdy gaśnicze starające się uratować te resztki drzew, które nie spłonęły.
Sytuacja, w jakiej się znaleźli była zgoła beznadziejna.
– Popatrz no, kurwa! Się zawzięli... – westchnął Ned przełykając ślinę.
– Przecież widzę. Co robimy?
– Nie przebijemy się w otwartej walce. Za dużo ich.
– A zatem?
– Starają się opanować sytuację...
– To widzę.
– Kiedy już ją opanują i ugaszą pożar zabiorą się za szukanie nas. – kontynuował Ned wskazując na zbliżające się od strony niezbyt odległej osady posiłki. – Nie mając nic innego do roboty szybko im to pójdzie. Jakie więc wnioski?
– Nie pozwolimy im na to. – odparł Bert odbezpieczając swój wielofunkcyjny karabinek plazmowy i umieszczając w nim trzy dodatkowe akumulatory.
Podkradli się z aktywnym kamuflażem najbliżej płomieni jak się tylko dało, po czym oddali natychmiast bezgłośną salwę w stronę prześladowców krążących w górze. Kiedy cztery z siedmiu patrolowców eksplodując spadły na ziemię, przystąpili do systematycznego ostrzału pociskami zapalającymi tych nielicznych obszarów lasu, które wcześniej nie ucierpiały w ogóle.
Zamieszanie, jakie tam wybuchło sprawiło, że obława straciła na chwilę swój pierwotny impet. Szukająca ich tyraliera natychmiast się postrzępiła a nowoprzybyłe posiłki zamiast do walki z nimi przydzielono do zwalczania nowych płomieni, a wszystkie pozostałe patrolowce zapobiegawczo wzniosły się na znacznie większy pułap na razie trzymając się od ogarniętego pożogą obszaru z daleka.
– Zyskaliśmy nieco czasu. Co dalej? – zapytał Ned wskazując na walczących z płomieniami mieszkańców osady.
– Myślę, że teraz całkiem niegłupio byłoby pozbyć się co nieco tych cholernych, nadgorliwych kmiotków. – zaproponował Bert.
– Więc do roboty, stary. – odparł Ned przykładając oko do lunety swojego karabinu. – Ja ich przytnę od lewej ty bierz prawą stronę.
– Dobra.
Pojedynczymi strzałami starannie przerzedzili szeregi samozwańczych strażaków okrutnie ich dziesiątkując a kiedy niedobitki się gdzieś wycofały oddali jeszcze kilka salw za pomocą pocisków zapalających prosto w stronę zabudowań z których przybyła wroga odsiecz