Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Zdawałem sobie sprawę, że te nieuchwytne przemiany, wynikające z moich
jak
najbardziej subiektywnych odczuć, przekształcają się w obiektywne refleksje o
charakterze
ogólnoludzkim. Ten proces odbywał się nie tylko w moich myślach, ale również w
rozmowach, które sprowadzałem bezwiednie na ten właśnie temat. Uświadamiałem
sobie
także, że wzrasta moja sympatia dla ugrupowań politycznych, walczących przeciwko
niesprawiedliwościom i korupcji owego społeczeństwa, które uważałem za winne
moich
udręk i kłopotów. Przeciwko temu społeczeństwu, które, jak przekonałem się na
sobie,
pozwalało ginąć biednym, a faworyzowało bogatych. U ludzi prostych,
niewykształconych te
przemiany przychodzą bezwiednie, bez udziału świadomości, w której zakamarkach
na
skutek tajemnego, alchemicznego procesu egoizm staje się altruizmem, nienawiść
miłością,
lęk odwagą; lecz dla mnie, przyzwyczajonego do analizowania samego siebie, ten
proces był
jasny i widoczny, jak gdybym obserwował go u kogoś innego. Wiedziałem więc, że
ulegam
pobudkom osobistym i ściśle materialnym i przeobrażam je w ogólnoludzkie pojęcia
i zasady.
Nigdy nie chciałem zapisać się do żadnej partii (co należało do rzadkości w
niespokojnych
powojennych czasach), właśnie dlatego że, jak mi się wydawało, nie umiałbym w
przeciwieństwie do innych brać udziału w życiu politycznym z pobudek osobistych,
lecz
tylko z przekonania, którego brakło mi dotychczas. Czułem się więc głęboko
upokorzony,
gdy zacząłem uświadamiać sobie, że moje myśli, idee, słowa wiążą się coraz
ściślej z moimi
interesami i zmieniają barwę w związku z trudnościami wypływającymi w danej
chwili. „A
więc w niczym nie różnię się od innych — myślałem ze złością. — Tylko dlatego,
że mam
puste kieszenie, marzę o odnowieniu świata." Lecz owa złość była bezpłodna; i
wreszcie
pewnego dnia, gdy zmogła mnie rozterka czy też opuściła stanowczość, dałem się
namówić
jednemu z przyjaciół i zapisałem się do partii komunistycznej. Zaraz potem
pomyślałem
sobie, że raz jeszcze postąpiłem nie jak geniusz nie znany jeszcze światu, ale
jak pierwszy
lepszy zagłodzony pismak czy gryzipiórek, w którego tak obawiałem się
przeistoczyć w
przyszłości. Jednakże stało się, byłem w partii i nie mogłem się już wycofać.
Reakcja Emilii
na tę wiadomość była bardzo charakterystyczna: — Tak, ale co do pracy, to możesz
liczyć
teraz tylko na komunistów, inni będą cię bojkotować. — Nie miałem odwagi
powiedzieć jej
tego, co myślę, a mianowicie, że nie przyszłoby mi do głowy zapisać się do
partii, gdybym
nie kupił dla niej tego mieszkania, którego cena przerastała moje możliwości
finansowe. Tak
więc jednym zdaniem wyczerpaliśmy ten temat.
W końcu przeprowadziliśmy się do nowego domu. Dziwnym zbiegiem okoliczności,
który wydał mi się opatrznościowy, następnego dnia zetknąłem się z Battistą i,
jak już
powiedziałem, otrzymałem od niego propozycję napisania scenariusza filmowego.
Przez
pewien czas czułem się, jak gdyby skrzydła wyrosły mi u ramion, i byłem wesoły
jak nigdy
dotąd: planowałem, że napiszę cztery, pięć scenariuszy, co pokryje koszty
mieszkania, a
potem znowu oddam się dziennikarstwu i umiłowanemu teatrowi. Moja miłość do
Emilii
wróciła i spotęgowała się jeszcze, tak że robiłem sobie nawet gorzkie wyrzuty,
iż mogłem źle
o niej myśleć, posądzając ją o gruboskórność i egoizm. Lecz to nagłe
przejaśnienie trwało
krótko. Niespodziewanie niebo mojego życia znowu się zachmurzyło. Początkowo
ukazała
się na nim chmurka niewielka, ale zdecydowanie ciemna.
ROZDZIAŁ IV
Spotkanie z Battistą miało miejsce w pierwszy poniedziałek października. W
tydzień
później wprowadziliśmy się do mieszkania, częściowo już umeblowanego. Owo
mieszkanie
— przyczyna tylu moich trosk — nie było w istocie ani duże, ani luksusowe,
składało się z
dwóch pokoi; spora bawialnia o podłużnym kształcie i ładna, ustawna sypialnia.
Łazienka,
kuchnia i służbowy pokoik były bardzo maleńkie, zredukowane do minimum, jak to
bywa w
nowoczesnym budownictwie. Niewielki schowek, bez okna, Emilia postanowiła
przeznaczyć
na swoją garderobę. Nasze mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze świeżo
wykończonego domu, który był tak biały i gładziutki, że robił wrażenie odlanego
z gipsu; stał
on przy wąskiej uliczce lekko opadającej w dół. Jedna jej strona zabudowana była
kamienicami całkiem podobnymi do naszej, wzdłuż drugiej biegł otaczający ogród
prywatnej
willi mur, ponad którym sterczały gałęzie wysokich drzew. Widok był przepiękny,
na co od
razu zwróciłem uwagę Emilii; można było mieć złudzenie, że tan park, pełen
wijących się
alejek i klombów, z których tryskały fontanny, nie jest oddzielony od nas ulicą
i murem, ale
że możemy przechadzać się po nim, gdy tylko przyjdzie nam na to ochota.
Wprowadziliśmy się do mieszkania po południu, przez cały dzień byłem ogromnie
zajęty i nie pamiętam już, gdzie i z kim jedliśmy kolację; pamiętam tylko, że o
północy
stałem w sypialni przed lustrem oświetlonym trzema lampami i zdejmowałem krawat.
Nagle
zobaczyłem w lustrze, że Emilia bierze z naszego łóżka jedną poduszkę i idzie z
nią do drzwi
bawialni. Zapytałem zdziwiony: — Co ty robisz?
Powiedziałem to, nie oglądając się za siebie i stojąc w dalszym ciągu przed
lustrem.
Zobaczyłem, że Emilia zatrzymała się na progu i spojrzała na mnie. — Nie
obrazisz się
chyba, jeżeli będę spała na tapczanie w sąsiednim pokoju? — powiedziała
obojętnym tonem.
— Dzisiaj? — zapytałem zdziwiony, nie rozumiejąc jeszcze, o co chodzi.
— Nie, stale — odrzekła szybko. — Prawdę mówiąc marzyłam o nowym mieszkaniu
także i z tego powodu... Ty lubisz sypiać przy otwartym oknie, a ja nie mogę się
do tego
przyzwyczaić... Budzę się codziennie o świcie, kiedy zaczynają piać koguty, i
potem nie
mogę już zasnąć. Przez cały dzień chodzę niewyspana. No powiedz, nie gniewasz
się,
prawda? Uważam, że to najlepsze wyjście, żebyśmy spali osobno.
W dalszym ciągu nic nie rozumiałem i w pierwszej chwili poczułem tylko lekkie
rozdrażnienie, spowodowane tą nie przewidzianą zmianą. Podszedłem do Emilii
mówiąc: —
Przecież to niemożliwe... mamy tylko dwa pokoje i ten przeznaczyliśmy na
sypialnię, a tam
stoją fotele i tapczan... Dlaczego? Zresztą byłoby ci niewygodnie spać zawsze na
tapczanie.
— Nigdy nie miałam odwagi ci tego powiedzieć — odrzekła patrząc w bok, po czym
spuściła oczy.
— Nigdy jakoś się nie skarżyłaś na to otwarte okno — nalegałem dalej. —
Myślałem,
że się do tego przyzwyczaiłaś.
Podniosła głowę i odniosłem wrażenie, że jest zadowolona, iż uchwyciłem się tego
pretekstu: — Nigdy nie mogłam się przyzwyczaić... zawsze źle sypiałam..