Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Chłopiec tymczasem siedział w kącie i czytał, z
niewzruszoną
pogodą ducha, którą musiał odziedziczyć po matce, gdyż w ojcu nie było jej ani
krzty.
Wreszcie, spojrzawszy przez pokój na syna, jak zwykle zatopionego w lekturze,
z kędzierzawą czupryną, której wygładzić nie dało się ani grzebieniem, ani
szczotką (chociaż
nieczęsto czyniono takie próby), z jakiejś całkiem zgoła nielogicznej i
nieodgadnionej przyczyny
ojciec chłopca wybuchał dzikim śmiechem. Po chwili obaj turlali się ze śmiechu
po podłodze,
mocując się, łaskocząc i pohukując jak dwaj smarkacze – jak bracia, a nie ojciec
i syn.
Jak to się działo, że chłopiec – bez jednego słowa czy gestu – umiał doprowadzić
go do
śmiechu, wyciągnąć z ponurego nastroju i wprawić w nagłe poczucie szczęścia –
tego mężczyzna
nie wiedział. Chłopiec też nie odpowiedziałby wam na pytanie, jakim sposobem
ojciec dawał mu
poczucie, że jest kochany, Po prostu był kochany – obaj kochali się nawzajem. Ta
prosta prawda
obywała się bez słów.
Czasami jednak, po skończonej nocnej pracy, gdy chłopiec już spał, ojciec
zaglądał
ukradkiem do jego pokoju i zadawał sobie pytanie, co stałoby się z synem, gdyby
jego samego
kiedyś zabrakło. Kto zaopiekowałby się małym? Kto by go pokochał? Może Poppea.
Czy
wypadało ją o to poprosić? Czy nie oznaczałoby to przekroczenia granicy
intymności,
niestosownego nakazu? Co właściwie sugerowałaby taka prośba?
W takich chwilach ogarniał go niepokój i przygnębienie, a późna nocna godzina
sprowadzała
lęk o przyszłość i ponure myśli o śmierci, starości, ubóstwie i niedołęstwie.
Potem jednak
nastawał ranek, dziecko budziło się i znów wszystko było w porządku.
A teraz byli już na placu, sztalugi rozstawione, krzesła przygotowane, próbki
prac
wystawione do wglądu. Chłopiec otworzył książkę, a malarz sięgnął po szkicownik
i kredkę, po
czym zaczął rysować syna.
Robił to niezliczoną ilość razy, a mimo to każdy portret różnił się od
poprzednich. Robert
rysował, a przechodnie przystawali i zerkali mu przez ramię, obserwując, jak
obraz nabiera
kształtu. Styl Roberta nie był do końca realistyczny. Rysunek nie oddawał
dokładnego
wizerunku, lecz w jakiś sposób wychwytywał podobieństwo – istotę modela. Talent
artysty
zadziwiał, budził na twarzach gapiów pełne zachwytu uśmiechy. Gotowy portret,
choć nie
całkiem wierny, był w istocie trafniejszy, prawdziwszy i bardziej wymowny niż
najlepsza
fotografia.
– Tak, to jest to. Strzał w dziesiątkę. O to właśnie chodzi. Wykapane
podobieństwo, co do
joty!
Gapie kiwali głowami, trącali się łokciami i z uśmiechem popatrywali jeden na
drugiego.
Portret chłopca był w swoisty sposób całkowicie i skończenie udany.
– Przepraszam bardzo... kiedy pan skończy...
– Naturalnie, proszę siadać. Zaraz się panią zajmę. Trzymaj, Christopher.
Wręczał chłopcu ukończony portret. Christopher odbierał go z uśmiechem, składał
i chował
między kartki swojej książki.
– A teraz pani... pan też ma ochotę? Proszę łaskawie usiąść tam. Chris, ustąp
panu miejsca.
– Nie, nie, postoję.
– Wykluczone. Chris...
– Jasne.
Chłopiec zabierał książkę i przenosił się nieopodal, na schody katedry. Spektakl
światło
i dźwięk był już w toku. Christopher czytał dalej w świetle reflektorów, podczas
gdy jego ojciec
zajmował się pracą. Wkrótce ukończył pierwszy portret i już zaczynał następny.
Grupka klientów
wokół niego stale rosła.
– A pani szanowna? Tak, oczywiście. Rysunek czy akwarela? Cennik jest tutaj. Ale
trzeba
będzie chwilę poczekać – odpowiada to pani? Proszę iść spokojnie na kawę i
wrócić.
Zapamiętam panią. Tak, około dwudziestu minut. Zarezerwuję dla pani kolejkę.
Chętni do pozowania otaczali go wkrótce karnym wianuszkiem jak samoloty
oczekujące
pozwolenia na lądowanie. Mógłby malować całą noc, aż do zamknięcia ostatniego
baru. Ale
przez cały czas miał oko na syna i nie przedłużał sesji poza wyznaczoną godzinę.
– Przykro mi, proszę pana, ale to już ostatni. Zapraszam jutro, o ile jeszcze
pan tu będzie