Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Ten
— z okrzykami: „Coś podobnego!” — przekazał go Prince’owi. Wszyscy zauważyli, że
ręce mu
drżały, a oczy zajaśniały osobliwą łagodnością. Tak więc z jednej twardej i
szorstkiej ręki do
drugiej przechodził skarb: naklejona fotografia kobiety, jednej z tych
przymilnych istot,
uwielbianych przez mężczyzn takich jak oni — kobiety z niemowlęciem u piersi.
Ci, którzy nie oglądali jeszcze tego cudu, płonęli z ciekawości; ci, co go już
widzieli, popadli
w milczące rozmyślania o przeszłości. Stać ich było na to, by stawić czoło
udręce głodu, atakowi
szkorbutu lub nagłej śmierci na lądzie czy wodzie; ale podobizna nieznanej
kobiety z dzieckiem
czyniła z nich wszystkich baby i niemowlęta.
— Nigdy jeszcze nie widziałem malca; pisała mi, że to chłopiec i że ma już dwa
lata — rzekł
obcy, odzyskawszy swój skarb. Przez dłuższą chwilę spoglądał nań, po czym
chwycił zegarek i
odwrócił się, nie na tyle szybko jednak, by ukryć powstrzymywane łzy.
Malemute Kid zaprowadził go do posłania i kazał mu się położyć.
— Obudźcie mnie dokładnie o czwartej. Nie zróbcie mi tylko zawodu! — brzmiały
ostatnie
słowa gościa, a po krótkiej chwili ciężki jego oddech świadczył, że pogrążył się
w sen człowieka
śmiertelnie strudzonego.
— Do pioruna! Chwacki z niego chłop — zauważył Prince. — Trzy godziny snu po
siedemdziesięciu pięciu milach z psami i z powrotem na szlak. Kto to jest, Kid?
— To Jack Westondale. Jest już w tym kraju bez mała trzy lata, ale nie zdobył
nic prócz sławy
człowieka, który haruje jak wół, a szczęścia nie ma za grosz. Nie znałem go
osobiście, ale
Charley Sitka opowiadał mi o nim.
— To rzeczywiście ciężki los, żeby człowiek, mający tak miłą młodą żonę jak on,
marnował
swe lata w tej zakazanej dziurze, gdzie każdy rok liczy się co najmniej
podwójnie.
— Gubi go właściwie jego własny hart i upór. Dwa razy już udało mu się porządnie
zarobić,
gdy znalazł dobrą żyłę, a potem dwa razy stracił wszystko.
Tu rozmowę przerwał głośny okrzyk Bettlesa; wrażenie wywołane fotografią kobiety
poczęło
się już zacierać. Wkrótce też w rubasznych żartach zatonęły wspomnienia
bezbarwnych lat
jednostajnej strawy i zabójczego trudu. Jeden tylko Malemute Kid jakoś nie
poddawał się
ogólnemu nastrojowi i co chwila spoglądał niespokojnie na zegarek. Raz nawet,
naciągnąwszy
rękawice i bobrową czapę, wyszedł z izby i począł szperać w komórce.
Nie mógł też doczekać się wyznaczonej godziny i już piętnaście minut przed
czasem
wyciągnął gościa z posłania. Młody olbrzym zupełnie zdrętwiał i dopiero
gwałtowne nacieranie
postawiło go na nogi. Wlokąc się z trudem, wyszedł z chaty i zastał psy już
zaprzężone i
wszystko przygotowane do drogi. Towarzystwo życzyło mu powodzenia i rychłego
zakończenia
pościgu. Ojciec Roubeau, pobłogosławiwszy go naprędce, poprowadził biegiem całą
gromadę z
powrotem do domu, jako że nie jest zdrowo wystawiać się na działanie
siedemdziesięciu czterech
stopni* z gołymi uszami i rękami.
Malemute Kid odprowadził go aż na główny szlak i tam, serdecznie ściskając mu
rękę,
udzielił rad na drogę.
— Znajdziesz na saniach sto funtów łososiowej ikry — rzekł. — To tyle, co sto
pięćdziesiąt
funtów ryb. W Pelly nie dostaniesz żarcia dla psów, na co pewnie liczyłeś. —
Obcy poruszył się,
oczy mu zabłysły, lecz nie przerywał. — Nie zdobędziesz ani łuta pożywienia, czy
to dla ludzi,
czy dla zaprzęgu, aż do Pięciu Palców, które leżą przecież o dobre dwieście mil
stąd. Wystrzegaj
się nie zamarzniętej wody na rzece Trzydziestej Mili i nie zapomnij skorzystać z
wielkiego
skrótu nad Le Barge.
— Skąd ty wiesz o tym? Przecież ta nowina chyba nie mogła mnie wyprzedzić?
— Nie wiem o niczym; a co więcej, nie jestem wcale ciekaw. Lecz ten zaprzęg, za
którym
gonisz, nigdy do ciebie nie należał. Charley Sitka sprzedał im go zeszłej
wiosny. Ale Charley
mówił mi, że porządny z ciebie chłop i wierzę mu. Zresztą spodobała mi się twoja
gęba. A poza
tym, jak zobaczyłem… a niech cię licho, szoruj jak najprędzej do morza i do tej
swojej żony i…
— Tutaj Kid zdjął rękawicę i dobył sakiewki.
— Nie, nie potrzeba mi. — Jack, mówiąc to, ściskał kurczowo dłoń Malemute Kida,
a na jego
policzku zamarzały łzy