Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Zatrzymał się przy oknie patrząc na odcinające się na tle błękitnego nieba korony palm i buków. Uniesienie już minęło. Teraz głos jego zabrzmiał zupełnie cicho i z ledwo wyczuwalną ironią: - Czym możecie mi zapłacić, zęby nie było za tanio? - Ile ci proponowano? - ironii Jefferson nie wyczuł. Hornic roześmiał się i odwrócił do niego. - Anglicy dawali mi harem i pięć ton złota w sztabkach i wyrobach. Co możecie mi dać więcej? Dwa haremy? Teraz Jefferson zaczął się śmiać i śmiał się z każdą chwilą coraz głośniej. Dziesięć ton wyrzucił z trudem, krztusząc się. Ich śmiech odbił się echem od ściany lasu i spłoszył stłoczone w zagrodzie kozy i owce. Przestraszone słuchały dźwięku, który do tej pory był im obcy. Tylko wielki wilczur na progu obory z leniwym zainteresowaniem nasłuchiwał unosząc głowę. Chwilę patrzył w stronę otwartych drzwi drewnianej chaty, w której siedzieli dwaj mężczyźni. Istoty dziwne, nie pasujące do burzliwie kotłującej się wokół bujnej przyrody. Jefferson został w dolinie dwa dni. Hornic oprowadził go po okolicy. Z pasją opowiadał, jak rok po roku przyroda strefy umiarkowanej, po odwróceniu się ziemskiej osi obrotu, dostosowywała się z trudem do warunków tropikalnych. Pierwsze poddały się brzozy. Uschły po kilku miesiącach, zostawiając po sobie pustynne tereny. Nie utrzymały się też wierzby, chociaż zrazu uległy specyficznemu przeobrażeniu. Zrzuciły gałęzie i pokryły się liśćmi, które zaczęły rosnąć wprost z korony pnia. Natomiast nadzwyczaj dobrze, ku zdziwieniu Hornica, przystosowały się drzewa iglaste, świerki i sosny. Sosny zrzuciły tylko część igieł i teraz, po trzynastu latach, ich gałęzie przypominały rzadki grzebień do włosów, z igłami kierowanymi ku ziemi. Jefferson z zainteresowaniem przyglądał się lasowi złożonemu częściowo z dębów i buków, rosnących na przemian z palmami i tropikalnymi odmianami leśnego poszycia i lian. - Tutaj - mówił Hornic - przyroda sama zasiała to wszystko. Nasiona przyszły z wiatrem w pierwszych latach stabilizowania się klimatów. Potem przyleciały ptaki. Po nich przywędrowały zwierzęta. W zeszłym roku miałem kłopot z bengalskim tygrysem, który nie wiadomo dlaczego, rozbijał mi ule. Prawie miesiąc straciłem na wytropienie i upolowanie bestii. Ale za to - dodał z uśmiechem - mam teraz w czym chodzić. Po kolacji Hornic pokazał Jeffersonowi lotnisko i zabudowania. Na końcu kilometrowego pasa startowego znajdował się hangar i zabudowania zaplecza. Po wieży kontrolnej pozostały tylko oczyszczone z gruzu ruiny. Jedną z bocznych ścian hangaru zdobił ślad po celnym pocisku rakietowym. Miejsce po wyrwie było zamurowane rzecznymi kamieniami. Zrobił to Hornic, podobnie jak z wyrwami w płycie startowej. Z tą tylko różnicą, ze tam na plomby użył cegły. W pierwszych miesiącach po ucichnięciu błyskawicznej i gwałtownej wojny, której nikt chyba nie kontrolował, Hornic latał trochę nad okolicą i szukał ludzi. Był to okres wędrówek ludów. Opuszczano tereny skażone i uciekano przez nie istniejące już granice państw od wszystkich miejsc, które mogłyby stać się celem rakietowego ataku. Przez cztery następujące po sobie lata Hornic wędrował jak inni. Uprawiał ziemię, strzelał do tych, którzy chcieli go z niej wyrzucić i sam starał się unikać kuli. W czasie śnieżnych zamieci przeżywał katusze zimna i głodu. Usiłował iść na południe, ale tam tereny były całkowicie skażone. Wrócił więc z powrotem i tutaj, gdzie, jak mówiono, już nic nie istnieje, znalazł przystań. Tutaj też zaskoczyły go Trzy Dni Ciemności. Leżał w piwnicy na łóżku polowym i czuł, jak cały świat pęka i rozpada się w proch. Wstrząsy tektoniczne w tej okolicy nie były silne, ale huraganowe wiatry i grzmoty przykrywały wszystko swoim ogromem. Gdzieś daleko znikały wyspy i całe połacie kontynentów, gdzie indziej wynurzały się z oceanów nowe lądy. Bieguny topniały, a woda zalewała wybrzeża. Kiedy po raz pierwszy słońce wychyliło się zza horyzontu po jego dotychczasowej zachodniej stronie Hornic czuł, że jego życie przestało mieć znaczenie. Trwał w stanie otępienia przez miesiąc, ale obudził go pewnego dnia huk i smuga białego dymu na niebie. Chwilę przyglądał się jej bezmyślnie, wreszcie zrozumiał. Rakieta! Szła pod ostrym kątem w górę, niosąc w głowicy śmierć odległemu wrogowi, gdzieś w innej części świata. Biegał godzinami po lesie szukając tych, którzy ją odpalili, aż trafił na dymiącą jeszcze, okrągłą studnię wyrzutni. Nie było nikogo. Rozkaz zniszczenia wroga wydany został wiele lat temu i utrwalony w elektrycznej pamięci systemu startowego. Od tego dnia zaczął żyć naprawdę. Zbudował drewniany dom, zagrodę dla zwierząt złapanych w lesie i okolicach zburzonych miast i wsi. Spędzał dużo czasu na obserwacji nocnego nieba. Udawało mu się, od czasu do czasu, dostrzec punkty sporadycznie przesuwające się w tle nowych gwiazdozbiorów południowego nieba. Wiedział, że rakiety lecą zgodnie z programami zawartymi w komputerowych pamięciach. Tyle że nie było już starych punktów odniesienia. Zmierzały w stronę własnych terytoriów, niosąc całkowicie przypadkową chemiczną lub atomową śmierć. Jeżeli tam, gdzie spadały, ktokolwiek jeszcze mieszkał lub żył. Baza lotnicza Hornica wyposażona była znakomicie. W podziemiach ocalały systemy komputerowe, których część przeprogramował do swoich celów. W sekcji technicznej były trzy wozy bojowe i inne mniejsze pojazdy. Lekkie dźwigi używane w hangarze. Magazyny części i broni. Warsztaty, generatornia i wielkie zbiorniki lotniczego paliwa. Już w pierwszym roku udało mu się wykryć w promieniu stu kilometrów, sześć stanowisk rakietowych i unieszkodliwić je. Następne lata zwiększały jego doświadczenie

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Jednak ze względu na wskazane wyżej zjawisko modyfikacji znaczeń słów w zależności od tego, kto tych słów używa i wobec kogo są wygłaszane, należy zapamiętać, iż poza...
  • Bączyńskiego, angelologa, projekt areny: Marian Eile; i siup na arenę, a afisz: DZIŚ KLAUN ILDEFONS, a spod maski, spod rudej peruki, na tych szarych, bolesnych,...
  • Można więc wyobrazić sobie, że wędrowanie pośród wiosek indyjskich miałoby wiele z tych cech w przeciwieństwie do o wiele bardziej przypominających przestrzeń-enklawę...
  • Zło okazuje się pragmatycznie bardziej skuteczne od dobra, skoro w tej dyslokacji sił dobro musi przeczyć sobie, by powstrzymać zło, czyli nie ma w tych rozgrywkach...
  • A skd|e to si bierze? Gdy nauczyciel mówi o rzeczach bBahych, wprost pospolitych, powiedzmy nawet szorstko: tych ze [mietnika, pojtny uczeD sBucha najgorliwiej, wie, |e wówczas co[ zaczyna si, rodz si same z siebie sBowa mBode jak nowe dzieci
  • I wobec tych potęg czuł się taki mały i zagubiony: zdało mu się, że najlepsze, co może teraz zrobić, to zaszyć się gdzieś, gdzie go nikt nie odnajdzie i modlić się o szybki koniec...
  • Tych, którzy kształtowali nie tyle może poglądy, ile emocje i „pewniki" dotyczące doświadczanego przez nich świata tradycyjną drogą przekazu ustnego, perswazji...
  • Nawet teraz nie rzucili papierosów, a byli i tacy, którzy w tych ostatnich minutach wydarzenia jeszcze chcieli uspokoić się nikotyną, szukali po kieszeniach zapałek i...
  • Rozumiesz, Agustino? Jesteś w stanie zrozumieć ten ból w trzewiach i słabości charakteru faceta takiego jak ja dlatego, że tego wszystkiego nie ma i wie, że o tych brakach...
  • Dziewczyna podniosła malutki mikrofon, po czym powoli wypowiedziała zdanie w tych samych melodyjnych sylabach, jakich użyła w czasie śpiewania z delfinem...