Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Blok z numerem pierwszym stojący przy Sutton Place South, na rogu, gdzie Pięćdziesiąta Siódma kończy się na East River, był jednym z pierwszych Dobrych Budynków Manhattanu. Został zbudowany, tak jak wszystkie, przed drugą wojną światową. Większa część siódmego i ósmego piętra czcigodnej struktury z cegły i wapienia stanowiła nowojorską rezydencję Philipa Bancrofta. Na siódmym piętrze winda otwierała się na prywatny westybul, w którym znajdowało się tylko jedno wejście: grube na siedem centymetrów dębowe drzwi. Mieszkanie, z ponad dwudziestoma pokojami, niektórymi wysokimi na sześć metrów, dla wszystkich, poza najbardziej zblazowanymi, było nieledwie pałacem. Zawierało dwupoziomową galerię z kręconą klatką schodową, salon, bibliotekę, ogromną kuchnię, pomieszczenie dla służby, długą na dwanaście metrów bawialnię oraz o kilka metrów mniejszą jadalnię. Ochrona budynku, z portierami, windziarzami i personelem recepcyjnym w holu wejściowym była wystarczająca, by odstraszyć pospolitego przestępcę, lecz nie mogła powstrzymać kogoś ze zdolnościami i doświadczeniem Jürgena Strassera. Strasser spacerował po Sutton Place poprzedniego dnia, a teraz, kilka minut po siódmej rano, wrócił, by przeprowadzić ostateczne rozpoznanie przed spodziewanym powrotem Bancrofta. Wczorajsza obserwacja budynku, rozpoczęta tuż przed południem, okazała się nadspodziewanie owocna: Strasser natknął się na czteroosobową brygadę malarzy pokojowych, którzy wracali z przerwy na lunch. Robotnicy korzystali ze służbowego wejścia, wychodzącego na ulicę po północnej stronie budynku. Zadzwonili i zostali wpuszczeni przez dozorcę, który natychmiast zamknął za nimi szklane drzwi ze stalową kratą. Po południu tego samego dnia Strasser wrócił na swoją pozycję, by obserwować, jak malarze wychodzą po skończeniu pracy. Zapamiętał wypisaną na furgonetce nazwę firmy - "Unikatowe Wnętrza", typ kombinezonów, w jakie byli ubrani robotnicy, i ekwipunek, jaki zabrali ze sobą do domu. Następnego dnia rano, nim przybyli do pracy o ósmej trzydzieści, czekał, by przyjrzeć się, jak wchodzą do budynku. Malarze zaparkowali furgonetkę tuż za rogiem, gdzie Pięćdziesiąta Siódma kończy się placykiem o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych, zamkniętym z jednej strony przez północną ścianę One Sutton Place South, a z drugiej przez południowy fronton eleganckiego ceglanego domu - oficjalnej rezydencji sekretarza generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Kończąca się ślepo, obsadzona drzewami ulica służy jako doskonałe miejsce parkowania dla limuzyn i pojazdów należących do tych, którzy mają interes w One Sutton Place South. Tuż za parkingiem znajduje się wychodzący na rzekę miniaturowy, trochę większy od podwórka, Sutton Place Park. Siedzący na ławkach mogą podziwiać piękną panoramę East River i Roosevelt Island, częściowo obramowaną mostem, będącym przedłużeniem Pięćdziesiątej Dziewiątej. Park jest miejscem chętnie odwiedzanym przez okolicznych starszych mieszkańców, zwłaszcza na inwalidzkich wózkach, pchanych przez pielęgniarki. Przybywają tu, by czytać, wygrzewać się w słońcu i jeść lunch ze staromodnych słomianych piknikowych koszyków. Strasser siedział na ławce u szczytu alejki, wiodącej w dół małego parku, co pozwalało mu bez przeszkód obserwować furgonetkę malarzy. Przyglądał się, jak robotnicy wyładowują swój ekwipunek i zauważył, że mają na sobie nowe, czyste kombinezony - bardzo podobne do tego, jaki poprzedniego dnia kupił w sklepie przemysłowym. Wstał i wolnym krokiem doszedł do rogu. Patrzył, jak malarze zadzwonili do drzwi i zostali wpuszczeni przez dozorcę. Strasser tym razem przyjrzał mu się uważniej: był to przysadzisty, potężnie zbudowany Latynos, wyglądający na człowieka, który potrafi dać sobie radę w życiu. Zauważył też funkcjonariusza nowojorskiej policji z dziewiętnastego okręgu, który siedział w małym, trzykołowym wehikule, zaparkowanym przy krawężniku przed oficjalną rezydencją sekretarza generalnego ONZ. Strasser poprzedniego dnia ustalił, że jest to rutynowe zachowanie: policjant przyjeżdżał przed planowanym powrotem sekretarza generalnego (przybywał on z eskortą ochroniarzy z sił bezpieczeństwa ONZ w cywilnych ubraniach, która odjeżdżała, gdy wszedł do domu) i stał przy krawężniku, dopóki sekretarz generalny znów nie opuścił rezydencji. Dodatkową ochronę zapewniał strażnik ubrany w szary mundur ochrony ONZ, podobny do liberii portierów; wybrzuszenie pod lewą pachą szamerowanego złotem uniformu mówiło samo za siebie - ochroniarz miał broń w podramiennej kaburze. Przebywał on w rezydencji przez cały czas. Wychodził tylko na moment, aby odprowadzić sekretarza generalnego do samochodu i przekazać pod opiekę jego osobistej ochrony. Strasser zobaczył, że pod rezydencję podjechali ubrani po cywilnemu strażnicy. Sekretarz generalny, eskortowany przez ochroniarza, wsiadł do czekającego samochodu. Strasser przypuszczał, że, jak zwykle, pojechał do biura w budynku Narodów Zjednoczonych. Po kilku minutach odjechał również glina na skuterze, a umundurowany strażnik zniknął we wnętrzu domu. Gdyby plan przebiegał gładko, sporadyczna obecność gliny nie stanowiłaby problemu, ale terrorysta dawno temu nauczył się nie zostawiać nic przypadkowi i zawsze w swoich planach uwzględniał wszystkie pozornie nieważne elementy. Zadowolony z tego, co do tej pory zaobserwował, wrócił do parku i usiadł na ławce nad rzeką. Zdecydował, że zrealizuje swój plan po południu, po upewnieniu się, że Bancroft wrócił do domu. Przez pewien czas przyglądał się fotografiom (jedna przedstawiała głowę Bancrofta z przodu, druga z profilu) wyciętym przez Drussarda ze starego magazynu poświęconego malarstwu. Otrzymał je od właściciela galerii przy Madison Avenue

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Jednak ze względu na wskazane wyżej zjawisko modyfikacji znaczeń słów w zależności od tego, kto tych słów używa i wobec kogo są wygłaszane, należy zapamiętać, iż poza...
  • Bączyńskiego, angelologa, projekt areny: Marian Eile; i siup na arenę, a afisz: DZIŚ KLAUN ILDEFONS, a spod maski, spod rudej peruki, na tych szarych, bolesnych,...
  • Można więc wyobrazić sobie, że wędrowanie pośród wiosek indyjskich miałoby wiele z tych cech w przeciwieństwie do o wiele bardziej przypominających przestrzeń-enklawę...
  • Zło okazuje się pragmatycznie bardziej skuteczne od dobra, skoro w tej dyslokacji sił dobro musi przeczyć sobie, by powstrzymać zło, czyli nie ma w tych rozgrywkach...
  • A skd|e to si bierze? Gdy nauczyciel mówi o rzeczach bBahych, wprost pospolitych, powiedzmy nawet szorstko: tych ze [mietnika, pojtny uczeD sBucha najgorliwiej, wie, |e wówczas co[ zaczyna si, rodz si same z siebie sBowa mBode jak nowe dzieci
  • I wobec tych potęg czuł się taki mały i zagubiony: zdało mu się, że najlepsze, co może teraz zrobić, to zaszyć się gdzieś, gdzie go nikt nie odnajdzie i modlić się o szybki koniec...
  • Tych, którzy kształtowali nie tyle może poglądy, ile emocje i „pewniki" dotyczące doświadczanego przez nich świata tradycyjną drogą przekazu ustnego, perswazji...
  • Nawet teraz nie rzucili papierosów, a byli i tacy, którzy w tych ostatnich minutach wydarzenia jeszcze chcieli uspokoić się nikotyną, szukali po kieszeniach zapałek i...
  • Byłem zdania, że można będzie w nich w miarę spokojnie jechać, a także na siedząco się przespać, bo przecież nikt chyba do tych budek nie zagląda...
  • Głowa Kasandry nie istnieje! To jest produkt chorej wyobraźni tych z lasów i chyba ptaków, bo nie wiem, kto inny mógłby roznieść tę legendę po wszystkich kontynentach w...