Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Szli tam, gdzie ich prowadzono, i nie naci-
skali. Ciekawe, czy już zdążyli zauważyć, do jakiego należą ga-
tunku.
Oglądaliśmy wciąż tę samą, niekończącą się sekwencję po-
wtórek identycznych urządzeń, a nikt jakoś ani trochę się tym nie
przejął. Nikt oprócz mnie.
- A co z obrączkami? - zapytałem w końcu Ling Natasę, bo
nikt inny nie wykazał takiej inicjatywy. - Korzystacie z pracy ro-
botników kontraktowych. Widziałem kilku wczoraj przy rafie. Czy
i tutaj ich wykorzystujecie?
Odwróciła się do mnie, a po wyrazie jej twarzy widać było
wyraźnie, że już zdążyła zapomnieć o mojej obecności.
- Tak - mruknęła. Wyczułem w niej dziwne napięcie, jakby
wciąż spodziewała się, że zapytam o coś zupełnie innego. - Korzy-
stamy z wielu robotników kontraktowych przy drążeniu tunelów
i pracach wydobywczych.
- Czy teraz tam właśnie się udamy? - zapytałem. Zerknąłem
na federalnych. - Przypuszczam, że FKT chciałaby się przeko-
nać, w jaki sposób traktujecie jej własność. - Gdybym czytał wte-
dy w myślach, mógłbym tego szczerze żałować. Ale na szczęście
nie czytałem, a ona tylko skinęła głową. Była jedyną osobą, któ-
rej wzrok nie wywołałby śmiertelnego odczytu na liczniku Gei-
gera, a i to tylko dlatego, że tak naprawdę miała głowę zajętą
czym innym.
Opuściliśmy wreszcie eksperymentalne laboratoria i poje-
chaliśmy kolejką podziemną do innej części kompleksu. Po dro-
dze słuchałem jej głosu, bezosobowego jak nagranie, opisującego
kolejne fazy przemiany „dzikiej biblioteki" obłocznych raf w coś,
co dało się spożytkować, wyprodukować i ewentualnie odsprze-
dać jako licencję.
Każdego standardowego dnia kopalnie wydobywały kilka ty-
sięcy ton zasobów raf. Ruda była następnie analizowana, rozdzie-
lana i przerabiana dalej aż do uzyskania kilku centymetrów sze-
ściennych materiału - nadziei Tau na odkrycie czegoś niespotyka-
nego w całym dotychczasowym ludzkim doświadczeniu.
- W jaki sposób osiągacie zyski? - zapytałem Protza. - Przy
tego rodzaju zakładach, takiej liczbie pracowników i tak nie-
wielkich rezultatach...
Protz przesłał mi kolejne radioaktywne spojrzonko.
- Wprost przeciwnie. Jedno odkrycie takie jak hybryda en-
zymowa, dzięki której uzyskaliśmy technologię produkcji cera-
mostopów, sprawia, że to wszystko ogromnie się opłaca. Nie cho-
dzi tylko o czysty zysk - nasze badania przynoszą korzyść całej
ludzkości. - Uśmiechnął się, przenosząc wzrok na federalnych,
jednak wyraz ich twarzy nie zmienił się ani odrobinę. On w każ-
dym razie, niezrażony, uśmiechał się dalej.
Popatrzyłem na Ling Natasę i pomyślałem sobie, że zawsze
kiedy słyszę konglomeratowe gadki pod tytułem „dobro ludz-
kości", ta ludzkość nigdy nie wykracza poza ich własne keiret-
su. Przy okazji znów przyszły mi do głowy pytania, których nikt
tutaj nie chciał zadawać - nawet ja sam. Protz zapewniał
wprawdzie, że mogę go pytać o wszystko, ale nie byłem aż tak
naiwny, żeby brać to na serio. Ale może byłem wystarczająco
naiwny, by sądzić, że kiedy to zrobię, ktoś zainteresuje się od-
powiedziami.
Kolejny wagonik wyrzucił nas w pustą podziemną komorę,
największą zamkniętą przestrzeń, jaką kiedykolwiek widzia-
łem. Zaszumiało mi w głowie i od razu zdałem sobie sprawę, że
musimy się teraz znajdować we wnętrzu rafy. Czekała na nas
kolejna grupka techników z kompletem ubrań ochronnych, któ-
re mieliśmy na siebie włożyć. Rozpoznałem generator pola, któ-
ry ktoś przytroczył mi do paska, standardową wersję tego, jaki
miałem przy skafandrze fazowym. Wszyscy dookoła nosili takie
same.
- Oni się poruszają, jakby byli pod wodą - zwróciłem się do
Ling Natasy. - Dlaczego tak wyglądają?
- To pole siłowe - odparła, podnosząc głos, tak żeby mogli ją
usłyszeć federalni. - Znajdujemy się właśnie w szczególnie kru-
chym obszarze podłoża.
Teraz zdałem sobie sprawę, że biały szum w mojej głowie to
flie tylko śpiew rafy - cały ten obszar ujęty był w bańkę pola si-
łowego. Stanowiło zabezpieczenie przed wypadkami: jeśli robot-
*9-Deszcz...
nicy trafią na coś nieoczekiwanego, dzięki temu zabezpieczeniu
nie wysadzą w powietrze całego kompleksu.
- Ilu z pracujących tu ludzi to robotnicy kontraktowi?
- Większość, jak sądzę - odparła. - Reszta to nadzorcy, nasi
technicy i inżynierowie.
- Dlaczego jest tu tak wielu robotników kontraktowych? -
dopytywałem się dalej. - Dlaczego nie obywatele Tau? Czy to zbyt
niebezpieczne? I dlaczego nie Hydranie?
- Może pozostawi pan nam zadawanie pytań? - Givechy wci-
snął się między nas, zmuszając mnie, bym się cofnął.
Ling Natasa przez chwilę wędrowała wzrokiem od niego do
mnie i z powrotem.
- Nasi obywatele są na ogół zbyt dobrze wykształceni, żeby
pracować fizycznie - odparła beznamiętnie i patrząc na niego, da-
lej mówiła do mnie. - Polityka Tau nie zezwala na zatrudnianie
Hydran w placówkach badawczo-rozwojowych, ponieważ istnie-
ją... - zająknęła się i zerknęła na mnie - ...pewne względy bezpie-
czeństwa przy zatrudnianiu psychotroników.
Protz odchrząknął. Odwróciła ku niemu wzrok i zobaczyłem
w jej oczach iskierkę paniki. Ale federalni tylko pokiwali głowa-
mi i już o nic więcej nie pytali. Osuną ciut za długo mierzyła mnie
spojrzeniem. Tym razem byłem już cicho.
Przez strefę wydobywczą przemieszczaliśmy się na piechotę.
Zastanawiałem się, czy któreś z Natasów nie próbuje specjalnie
zmęczyć inspektorów FKT, osłabić ich czujność, zmusić do podda-
nia się i zawrócenia. Jeżeli rzeczywiście taki mieli plan, to zupeł-
nie się nie powiódł. Federalni parli przed siebie jak roboty - tak
samo niestrudzeni i tak samo mało zainteresowani. Wmawiałem so-
bie, że przez cały ten czas wypytują o wszystko swoje biocyberne-
tyczne wyposażenie, rejestrują dane, analizują je, wykorzystując
urządzenia, których nie mogę ani zobaczyć, ani wyczuć. Ale może
wcale tak nie było