Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Spodziewam się, że wpłyniesz na lekkomyślnego panicza
rozkochanego w próżnej sławie i przekonasz go, że tylko
walka z nieprzyjaciółmi wiary przyniesie mu prawdziwą
chwałę i pamięć u potomności. Tutejszy klasztor zgroma-
dził nawet pewne fundusze na ewentualną krucjatę prze-
ciwko dzikim Prusom lub zatwardziałym w pogaństwie
Litwinom...
Odrzekłem wymijająco, że nie poznałem jeszcze na tyle
dobrze naszego nowego pana, abym mógł być zupełnie pe-
wien tego, iż skłoni chętnie ucho ku moim naukom, po-
staram się wszakże wziąć w duchowe karby jego rycerską
naturę. Pilnie natomiast zanotowałem w pamięci wiado-
mość o pieniądzach ukrytych w klasztornym skarbcu, za-
stanawiając się, jak ją w przyszłości wykorzystać. Było
dla mnie jasne, że wrocławskie klechy, obawiając się mło-
dzieńczych fanaberii Henryka, chętnie wysłaliby go póki
co na jakąś daleką i niebezpieczną wyprawę. Rozbawiony
dumną łatwowiernością dygnitarza, któremu nie przyszło
nawet do głowy, że mogę wykorzystać ową informację
przeciwko niemu, opuściłem czym prędzej progi klaszto-
ru, pozostawiając biskupa Tomasza przekonanym, iż
uczynił coś słusznego i dobrego, pozyskując moją osobę do
wspólnej sprawy. Nie trzeba było jednak być szczególnie
uzdolnionym jasnowidzem i astrologiem, aby stwierdzić
po tej rozmowie, że stosunki między władzą świecką a du-
chowną mogą się w najbliższej przyszłości ułożyć w na-
szym wrocławskim księstwie jak najgorzej. Rzecz jasna,
nie miałem nawet cienia wątpliwości, po której stronie
powinienem się opowiedzieć.
Jakiś czas potem zobaczyłem kościelnego dostojnika
w zgoła odmiennej sytuacji. Pewnego ranka przybiegł do
mej pracowni zdyszany goniec z wiadomością, że mam
natychmiast udać się na Ostrów Tumski. Tak nagłe wez-
wanie wielce mnie zaniepokoiło, a moje obawy jeszcze się
wzmogły, kiedy po drodze dostrzegłem wśród mieszkań-
ców Ołbina objawy paniki. Jedni zwijali dopiero co roz-
stawione kramy i zamykali na głucho swoje domostwa,
inni znowu składali swoje dobra na wynajętych wozach
i pakowali juki, jakby szykując się do ucieczki. Pomyśla-
łem w trwodze, że grozi nam kolejna tatarska nawała,
próbowałem zatem zagadnąć posłańca, ten jednak milczał
jak zaklęty. Wreszcie przed bramą zamkową ujrzałem
wsiadającego pospiesznie na rumaka mistrza Teodoryka,
który rzucił mi tylko przez ramię, że wszystkiego się do-
wiem od rycerza Szymona, on sam bowiem musi jechać
co koń wyskoczy do Pragi, zawiadomić o tym, co się dzie-
je, swojego króla. W głównej sali zamku odnalazłem Wa-
lończyka naradzającego się w rycerskiej gromadzie. Stał
przed nimi biskup Tomasz, pobladły i roztrzęsiony. Ze
łzami w oczach i załamując ręce, wołał do wszystkich:
- Z wielką boleścią donoszę wam, szlachetni panowie,
że krakowski Bolesław, za nic mając bojaźń Bożą, idąc za
niecną radą Węgrów, z niezliczonymi tysiącami Rusinów,
Kumanów i Litwinów, jak nieprzyjaciel na nas napadł
i wiele wsi z moich dóbr, a także kościołów naszej diecezji
złupił i spalił. A co więcej, po wyłamaniu drzwi kościel-
nych i wywleczeniu stamtąd biednych ludzi, nie bacząc
na przywileje matki naszej, Kościoła, wielu z nich życia
pozbawiono, innych ciężko zraniono, a mnóstwo wiernych
Chrystusowych, młodzianów i dziewic, starców i dzieci,
bez różnicy płci i wieku w żałosną uprowadzono niewolę...
Kiedy wreszcie biadający hierarcha umilkł, odezwali
się poważni, starsi wiekiem rycerze, wprowadzono także
szpiegów. Wkrótce okazało się, że z owymi „niezliczonymi
tysiącami" wrażych sił biskup Tomasz nieco przesadził
w ferworze użalania się, jakkolwiek istotnie rycerstwo
małopolskie i mazowieckie śmiałym wypadem wkroczyło
na Śląsk w odwecie za udział naszych sił po stronie cze-
skiej w bojach z Węgrami. Niezbyt wojowniczy Bolesław
Wstydliwy wrócił zresztą do Krakowa już w pierwszej fa-
zie działań, toteż wojskami Małopolan dowodzili kaszte-
lan Warsz, a także dwóch wojewodów, krakowski Piotr
i sandomierski Janusz. Siły sojusznicze wiódł młody Kon-
rad Czerski, syn Ziemowita i Perejasławy, który prowa-
dził też ruskie posiłki. Biskup Tomasz odniósł się ze zgro-
zą do informacji jednego ze szpiegów, jakoby hordy po-
gańskich Litwinów ściągnął pokumany z nimi już wcześ-
niej biskup krakowski Paweł z Przemankowa, niegdyś
kanclerz książęcy. Główny impet uderzenia poszedł zre-
sztą na ziemie Władysława Opolskiego, aby uniemożliwić
mu połączenie się z siłami Przemysła Ottokara. Wrogowie
nie próbowali wszakże zdobywać żadnych grodów, ograni-
czyli się jedynie do plądrowania bezbronnych wsi i upro-
wadzenia jeńców, a przy tym rozzuchwalone pogańskie
żołdactwo rzeczywiście złupiło i spaliło parę świątyń. Oba-
H
wiano się, czy Bolesław Rogatka nie zechce skorzystać
z okazji, wbijając nam nóż w plecy, legnicki tyran był jed-
nak zanadto zajęty konfliktem z drugą żoną i nieposłu-
sznymi synami, toteż od tej strony mogliśmy nie obawiać
się zdrady